sobota, 4 marca 2017

To zaczęło się inaczej ~ Rozdział 1

          Kończyłem właśnie szkic w notatniku. Och, to będzie jedno z moich najlepszych dzieł! Delikatnie pociągałem linie na włosach postaci. Poprawiłem oczy i zrobiłem nieco dłuższe rzęsy. Pocieniowałem zgrabne i uśmiechnięte usta. Pewnymi, aczkolwiek zgrabnymi pociągnięciami ołówka wykonałem ostatnie szczegóły na twarzy rysunkowej dziewczyny. Voila! Gotowe! Najlepszy rysunek na świecie! Haha, a dlaczego? Proste pytanie! No bo przedstawiał... ją. Ach tak. Ją. Marinette. Jestem tak beznadziejnie w niej zakochany...
          Westchnąwszy ze współczuciem do samego siebie zamknąłem zeszyt i wstałem ze schodów znajdujących się przed nasza szkołą. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc do spędzania czasu. Jednym z plusów jest to, że ona często też tu przebywa. No chociaż nie widziałem jej przez całe wakacje. Ale nie tylko dlatego przepadam za tym miejscem. Lubię opierać się o murek i patrzeć na przechodzących obok ludzi, nieraz wykorzystując ich do moich skromnych dzieł. Potrafiłem się zatracić w rysowaniu, nie zwracając na szybko upływającą chwilę. Zaraz, zaraz... Która godzina? Z niepokojem wyciągnąłem smartfona ze swojej torby. Gdy wyświetlacz został włączony, szybko zdałem sobie sprawę (a jak tu nie zdać sobie sprawy, patrząc na godzinę), że spędziłem tu stanowczo za dużo czasu oddając się swym fantazjom. Lekcja już się zaczęła! Pierwsza po wakacjach, a ja już jestem spóźniony! Zabawne, bo przyszedłem wcześniej, a jakoś się złożyło, że zobaczyłem dziewczynę o takim samym kolorze oczu, co Marinette, no i jakoś zacząłem ją rysować...
            Miałem mało czasu, a praktycznie to go nie miałem, ale z zaciekawienia, gdy moje oczy zwróciły się z zainteresowaniem na pewną sytuację, ustałem, by jej się przypatrzeć. Ujrzałem chłopaka, który uciekał przed limuzyną i starał się dostać do szkoły. Z limuzyny krzyczała do niego pewna kobieta w okularach (pewnie jego mama), która kazała mu natychmiast wrócić, a on uparcie biegł coraz szybciej. Limuzyna przyspieszyła i zatrzymała centralnie przed szkołą, a następnie wyskoczyła z niej ona i wielkich rozmiarów, wręcz wyglądającego na goryla, kierowca wozu, by następnie zagrodzić drogę chłopakowi. Blondyn był oburzony, ale nie zaprotestował, tylko udał się do limuzyny. Gdy wsiadał do samochodu, wyszeptał tylko: "to nie fair".
            Dobra, dosyć patrzenia na bogatego Pana Skurczyńskiego. Muszę iść do klasy. Będę spóźniony. Yay... Ta wizja napawała mnie przeraźliwym optymizmem... Znowu dostanę ochrzan. Taa... Ale ciekawe z kim w tym roku będę w klasie. Mam nadzieję, że ponownie będę z Marinette. No i mam nadzieję, że nie będzie Chloe tym razem. To potwór...
            - Aghh, moja laska! Pomocy... - Usłyszałem po swojej lewej stronie. Starszy pan w czerwono-białej hawajskiej koszuli leżał na ziemi i z wielkim bólem wypisanym na twarzy nieudolnie starał się sięgnąć laskę leżącą za daleko, by sam dał radę. Nikt wokoło, pomimo niemałego tłumu, nie interesował się losem staruszka. Zmartwiony podbiegłem do niego, podniosłem laskę i podając mu ją spytałem: "Nic się panu nie stało?" Staruszek uśmiechnął się w moją stronę i gorąco mi podziękował.
            - Pewnie gdyby nie ty, bym nadal leżał na ziemi, mój chłopcze. Masz dobre serce, szlachetne. A teraz leć do szkoły, widziałem już jak się parę razy zbierałeś - po czym skinął głową jeszcze raz na podziękowania i wspomagając się długim kawałkiem drewna, poszedł.
            Uświadomiony moim potwornym spóźnieniem, spanikowałem i pobiegłem w stronę klasy.


            - Nathaniel! Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina, huncwocie ty? - usłyszałem od razu, jak wszedłem do klasy - Dobrze, że w ogóle zechciałeś się zjawić... - westchnęła ciężko chemiczka, pani Mendeleiev, o sterczącej, fioletowej fryzurze i pokaźnych, czarnych okularach. Ubrana była swój ulubiony biały fartuch, dżinsy i koszulę tego samego koloru co włosy. Jej wzrok znad szkieł przeszywał mnie niczym sztylet. Poczułem aż dreszcze na plecach. - Dobra, dobra, siadaj. Wiem, że to pierwsza lekcja po wakacjach, ale czas zejść z obłoków. Jak tak, to jeszcze nie ma kilku osób... Aach! Uważaj! - Krzyknęła nauczycielka, koncertując swój wzrok na czymś za mną. Odwróciłem się   i... BAM! Zostałem przewrócony pod wpływem jakiegoś ciała. I torby. Która wylądowała na mojej twarzy. Aaaała. Czuję, że będę miał sińca pod okiem.
             - O mój bo... Wybacz!! - Usłyszałem słodki głos, niczym anioła, a może nawet i chóry anielskie w tle. Nie mam pojęcia. Wiedziałem tylko, że mówi Marinette. Poczułem jak moje policzki rozpalają się pod wpływem jej uroku. Ciemność przed oczami zaczęła ustępować, gdy swoimi małymi, zgrabnymi dłońmi zdjęła materiałowy przedmiot wypełniony książkami z moich oczu. Myślałem że umarłem i jestem w niebie, bo ujrzałem blask i połysk roztaczający się zza jej grzbietu, a nad jej buzi widniało... zmartwienie i strach. To nie jest niebo. W niebie się by uśmiechała. Ale i tak widziałem gwiazdy dookoła.
             - Nathaniel, strasznie cię przepraszam! - wypaliła moja gwiazdeczka wstając z kolan i trzymając rękę przy swojej twarzy w przerażeniu. Jej piękne niebieskie oczy wpatrywały się we mnie... To ja w końcu jestem w niebie, czy nie?!
             - Nic się nie stało, Marinette. Każdemu się zdarza przewrócić - uśmiechnąłem się do niej uspokajająco. Kurdę, mogłaby tak na mnie upadać codziennie!
             - Ale... twoje oko...
Położyłem dwa palce prawej ręki na dosyć bolesne wypuklenie pod nim. Syknąłem. Ał...
             Nauczycielka nie zamierzała czekać aż skończę rozmowę z miłością mojego życia, tylko od razu wtrąciła:
             - Nathaniel, do pielęgniarki. Natychmiast. A ty Marinette, siadaj.
             Czemu te nieczęste rozmowy z nią kończą się tak szybko? Czemu?! Ale jednak jestem szczęśliwy. Jestem z nią ponownie w klasie. A mogłem nie być. A teraz ze mną pogadała. Chociaż z przypadku. Lub wypadku. Nieważne. I tak, mimo bólu fizycznego, jestem szczęśliwy. Chyba nie mogło być lepiej.


             - Aha! No nieźle ci dowaliła. Wygląda, jakbyś oberwał pięścią - szczebiotała mi nad uchem higienistka - Uważaj, będzie szczypać.
             Wykrzywiłem twarz w bólu. Fakt, szczypało przeraźliwie. Brązowowłosa kobieta właśnie przemywała moją ranę chyba jakimś kwasem siarkowym czy czymś równie okropnym jak na przykład woda utleniona.
              - To nic takiego - starałem zgrywać twardziela. Mimo wszystko jestem facetem. Nie będę przecież ryczał. Zresztą z każdą chwilą przyzwyczajałem się do pieczenia przy oku, wiec te uczucie stało się mniej uciążliwe.
              - Widzę że twardy jesteś. Dobrze. Dziewczyny takich lubią - zażartowała, a ja niby ją słuchając, zacząłem się rozglądać po jej gabinecie. Na ścianach koloru białego wisiało zaledwie kilka obrazów przedstawiających zimowe krajobrazy, a meble również tej samej barwy co ściany, były ustawione niezwykle równo, zresztą i tak było ich niewiele. Nie było również na nich ani jednego śmiecia, a wszystkie przedmioty znajdowały się na swoich miejscach. Hmm. Czyli to nazywa się pedantyzm. W przeciwieństwie do mojego pokoju jest tu naprawdę czysto. Ale w sumie też bym wolał iść do jakiegoś specjalisty, u którego jest czysto i miałbym pewność że nic nie chodziłoby po mojej nodze. Nawet powietrze wydawało się czystsze od tego na dworze. Jedyne miejsce, w którym panował mały nieporządek znajdowało się na małym przesuwanym stoliku, na którym trzymała opatrunki, butelki z utlenioną, taśmy i proszki rożnego rodzaju. Wszystko było tak ułożone, by miała do niego jak najszybszy dostęp, tak jak teraz używała ich do mojego problemu. Odłożyła właśnie mokrą, zużytą watę, sięgnęła do małej zamrażarki znajdującej się w rogu pokoju i wyjęła z niej trochę lodu. Zawijając go w gruby materiał związała mocno.
               - Dobra, a teraz odchyl głowę do tyłu, o tak... I przytrzymaj. O tak. Teraz tak siedź, przynajmniej przez kwadrans. Jeśli ci to nie przeszkadza, to muszę wypełnić parę dokumentów. W sumie i tak niedługo dzwonek, więc jeśli chcesz i o ile oko będzie w porządku to będziesz mógł wrócić na lekcję.
               Nie minęło dużo czasu, a rozbrzmiał upragniony sygnał. Zdjąwszy okład poczułem się trochę lepiej. Oko zdawało się wyglądać także lepiej, więc podziękowałem kobiecie i zbierałem się do wyjścia. Otworzyłem drzwi na oścież i... ŁUP! Uderzyłem kogoś. Szybko wybiegłem w stronę poszkodowanego.
               - Wybacz! - wykrzyknąłem do... Marinette? Gdy tylko zobaczyłem ją pocierającą sobie czoło,
zmieszałem się. Musiałem chyba mocno ją uderzyć. Ale kiedy ona mnie zobaczyła, zaśmiała się.
               - Chyba teraz jesteśmy kwita - puściła do mnie oczko ze śmiechem, lecz zaraz potem spoważniała - chciałam cię jeszcze raz przeprosić za wcześniej. Sam przecież wiesz, jak strasznie jestem niezdarna, choć rzadko się zdarza, żeby ktoś inny też oberwał - wydawała mi się strasznie zawstydzona tym, co zrobiła. To było w niej tak uroooocze, że czułem że mogę odlecieć.
               - Nic się nie stało, naprawdę - pokazałem jej oko, które stało się trochę mniej fioletowe, choć nadal na skórze była opuchlizna tej barwy - Zresztą ja też chcę przeprosić, za to przed chwilą. Nic ci nie zrobiłem?
               Uśmiechnęła się szeroko.
                - Takie obrażenia to ja sobie zadaję codziennie sama, i to w ogromnej ilości. Raz nawet wbiegłam w ścianę, mimo że ją widziałam. Naprawdę. Patrzyłam się na nią, a i tak w nią wbiegłam- rzekła po czym zaczęła chichotać. Przesłodko chichotać. Poczułem, że zacząłem się rumienić.
                 - To co Nath? Wracamy do klasy? Zaraz będzie wychowawcza.
                 Jakbym mógł jej odmówić? Chyba tylko będąc idiotą. Kiwając zdecydowanie głową, zacząłem podążać jej krokom. Między nami była dosyć krępująca cisza. Za nic nie miałem pojęcia, jak ją przerwać. Gdy tylko otwierałem usta, zmieszany zaraz je zamykałem. Musiała to wyczuć, ponieważ odwróciła twarz w moją stronę i powiedziała:
                  - Ciekawe ten dzień się zaczyna, czyż nie? Wiesz, w naszej klasie będzie wiele nowych osób, z jedną osobą nawet już gadałam, no i siedzę z nią w ławce. Bardzo miła. Ale jest także parę osób z naszej starej klasy, no i niestety jest wśród nich Chloe... - rzekła ze smutkiem.
                  Ten rozpieszczony potwór znowu z nami jest?! No ja pierdziele...
                  - Zawsze mamy pecha trafić na tą złośnicę, prawda? - westchnąłem ciężko, przypominając sobie blondynkę uczesaną w kucyka, wczepionymi we włosy niczym za pomocą kleju okularami przeciwsłonecznymi i z perfidnym uśmiechem na jej gębie. Nic bym do niej nie miał, gdyby nie starała się każdemu zniszczyć życia poprzez upokorzenie, złamanie serca czy za pomocą zwykłego prześladowania. Akurat mi nic nie zrobiła jeszcze (podkreślam - JESZCZE!), ale jej główną ofiarą od najmłodszych lat jest Marinette. W dodatku przez to, że jest córką burmistrza o niebywałych wpływach, czuje się bezkarna w tym co robi. Pamiętam raz, że przez nią nawet jakiś chłopak się załamał i nie przychodził do szkoły przez miesiąc. A nie był to byle jaki mięczak.
                  - Taaa, ale wiesz, chyba się już przyzwyczaiłam. Tyle że ledwo się zaczęła szkoła, a ta już zajęła moje miejsce ławce na rzecz chłopaka, który ma siedzieć przed nią. Mówi że to jej przyjaciel, supermodel czy coś takiego. Pff... Ale poznałam Alyę, naprawdę spoko dziewczynę, no i myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. A ty siedzisz na tyle, jak w zeszłym roku?
                   - Jak będzie miejsce. Spóźnienia mają to do siebie, że łatwo stracić swoją miejscówkę. Sama wiesz z resztą, jak mi mówiłaś przed chwilą.
                   - Taaa... Ale na wychowawczej jeszcze się dowiemy, bo z tego co wiem, to nasza nowa wychowawczyni lubi przesadzać.
                   - Tak, zobaczymy.
                   Stanęliśmy przed drzwiami do sali. Chcąc być uprzejmym otworzyłem drzwi przed koleżanką, na co uśmiechnęła się z wdzięcznością i weszła. Zaraz potem usłyszałem jej pełen oburzenia krzyk.
                   - Hej! Co ty wyprawiasz? - Podeszła do jakiegoś blondasa przy pierwszej ławce od okna. Nie widziałem twarzy chłopaka, ale po tonie jego głosu wywnioskowałem, że najprawdopodobniej był przestraszony jej krzykiem. Cóż, głos miała zawsze mocny, gdy się złościła. Choć nadal nie mam pojęcia o co poszło.
                    - E... Ja... Yyy.. - próbował się tłumaczyć, gdy przerwał mu śmiech Chloe i jej przydupaski Sabriny, siedzącej na zeszłorocznym miejscu Mari. Ta, widząc całą sytuację westchnęła i ze złością w głosie powiedziała do całej trójki:
                    - No dobra, wszystko jasne, jesteście siebie warci. Bardzo śmieszne - podparła się rękami i cofnęła dwa kroki do tyłu, dzięki czemu zobaczyłem go i rozpoznałem w nim Pana Skurczyńskiego. Yyy, znaczy tego z rana, bogatego dzieciaka z limuzyną. Przeszło mi przez myśl, że może on jest tym modelem, o którym mówiła mi przed chwilą Mari. Ale zdawał się być taki sam jak Chloe, bogaty skur... Na ławce, przy której się znajdował była zużyta guma do żucia. Sądząc po reakcji mojej miłości, to była jej ławka. Chłopak jąkając się próbował jeszcze coś powiedzieć, lecz wtedy ja wtrąciłem się do akcji:
                    - Nowy! Co ty odpierdzielasz? Myślisz, że kim jesteś, żeby takie rzeczy robić? Nie wiem coś za jeden, ale na przyszłość radzę ci uważać i nie robić więcej takich wybryków.
                    Chłopak zrobił pełną przerażenia minę (nie mam pojęcia czy z powodu mojego okropnego wyglądu, czy mojego tonu), ale już się nie odezwał, tylko usiadł na pierwszej ławce od strony drzwi obok Nina, który nie wydawał się zadowolony. Bo któż chciałby siedzieć z takim chuliganem zaznajomionym z Chloe? Marinette zdawała się być spokojna, lecz czuło się od niej złość. Wyjęła chustkę z kieszeni, położyła na ławce i usiadła. W gniewie miała zamknięte oczy i skrzyżowane ręce. Postanowiłem dać jej na razie spokój i udałem się na koniec sali. Moja ławka była pusta. Żadnego towarzysza obok. Świetnie. To nawet lepiej. Wolałem mieć spokój podczas rysowania. No... Bo na lekcjach też rysuję... A z stąd mam dobry widok na wszystkich. Zwłaszcza na nią. Nawet gdy była obrażona, była taka śliczna...
                    Podparłem ręke o policzek i zacząłem przyglądać się jej rozmarzony. Powoli moją głowę nachodziły wspomnienia rozmowy prowadzonej przed chwilą... Nawet się nie obejrzałem, kiedy usłyszałem doniosły głos naszej nauczycielki, która przedstawiała się nowym uczniom. Z wrażenia aż wyprostowałem się i otrząsnąlem. Dobra, Nath, wiem że jesteś zakochany, ale nie chcę by jak w zeszłym roku miał same jedynki! Skup się. Lub udaj skupionego. Nieważne.


                   Wychowawcza się kończyła. Nie było w niej nic rewelacyjnego, ale plus dla mnie, że potrafiłem skupić się na niej, a nie na dziewczynie. Wraz dzwonkiem zacząłem zbierać swoje manatki. Nauczycielka mówiła coś o w-f, ale ja nie chodzę na takie rzeczy (z tego co wiem chodzi tylko 6 osób), więc się nie interesowalem tym.
                   - KIM! - usłyszałem mrożący krew w żyłach glos należący do Ivana, wielkiego jak nie wiem co chłopa, który usiłował uderzyć osobę, którą wołał. Nauczycielka od razu zareagowała:
                   - Ivan, co ty robisz?
                   - On mi... - usiłował się wytłumaczyć, ale nauczycielka nie miała najwyraźniej humoru.
                   - Idź do gabinetu dyrektora!
                   Ivan w złości zgniótł kartkę, którą trzymał, pogroził ręką Kimowi, który w tej chwili się z niego nabijał, i odszedł z nieprzyjazną miną. Ostrożnie zeszłem jemu z pola widzenia i udałem sie z resztą klasy do biblioteki. Wchodząc do pomieszczenia pachnącego starym papierem i pergaminem, uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem ten zapach. Był niezwykle kojący. Postanowiłem chwilę odczekać, by inni mogli przejść i z chłodną kalkulacją w głowie wybierałem najlepsze miejsce do szkicowania. Gdy tak stałem zamyślony i dłonią podpartą o brodę, podeszła do mnie Marinette z jakąś dziewczyną w okularach o ciemnej cerze i piwnych oczach. Wydawała mi się sympatyczna. Wtedy odezwała się moja ukochana:
                 
- Dzięki, że wstawiłeś się za mną wcześniej. Może nie było tego po mnie widać, ale cieszyłam się, że ktoś stanął w mojej obronie. Na podziękowanie bym dała ci ciastka, które dziś przyniosłam, ale niewiele z nich przetrwało, a jak już przetrwało, to zostaly zjedzone.
                   - Nie musisz mi nic dawać, naprawdę. Po prostu powiedziałem mu to, co o nim myślę. Mam nadzieję, że się na ciebie nie uweźmie, bo jak tak to ja mogę zostać twoim rycerzem na białym koniu.
                   - Spokojna twoja głowa, nie musisz, ale dzięki - rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła.  Zaszokowany i rumieniący sie powoli niczym owoc, odwazjemniłem uścisk. Moje oczy lekko zaczęły sie przymykać pod wpływem przyjemności, jakie dawał mi sam jej dotyk. Uśmiechnąłem się mimochodem. Nawet nie wiecie jakie czulem rozczarowanie, gdy tylko przerwała ową czynność. Z uśmiechem na ustach wskazała na dziewczynę z którą przyszła:
                    - Nathaniel, to jest Alya. Alya, to jest Nathaniel. Jest tu zupełnie nowa, więc proszę byś był dla niej miły. Dobrze? - z udawanym gestem prośby spojrzała na mnie oczami psiaka. O kurczę. A-aaż mi serce zabiło mocniej. Ledwo udało mi się odpowiedzieć, a raczej przytaknąć na jej pytanie. Wtedy odeszła, a jej koleżanka jeszcze chwilę sie za mną oglądała, a spojrzała na mnie jakby chciała mi powiedzieć: "Chyba ktoś tu się w niej podkochuje?" Tak. Jestem zakochany na zabój. I co? Nic nie poradzę, że przy niej miękną mi kolana.
                    Po otrząśnieciu z szoku miłosnego w końcu udałem się do najdalszego kąta, bym mógł spokojnie się skryć i nikomu nie przeszkadzać. Mimo wszystko czułem się dziwnie. Potrzebowałem odludnienia. Jako, że z natury jestem introwertykiem, nie było dla mnie to nic takiego. Lubiłem spędzać wolny czas samemu. Ale nie nacieszyłem się nim. Zaraz jak tylko wyjąłem ołówki i notatnik, ziemia się zatrzęsła. Wstrząs trwał może z sekundę, ale był potężny. Ludzie siedzący na krzesłach upadli na ziemię, w tym ja. Niefortunnie upadłem na sińca, który spowodował dawkę dosyć silnego bólu. Syknąłem i zacząłem się rozglądać. Ludzie, którzy ustali zaczęli panikować i biegać dokoła, a parę osób wypatrywało ze strachem co się dzieje. Osoby zorientowane wołało innych do telewizora ustawionego na obraz z kamer. Gdy tylko się podniosłem, trzymając się za boleśnie pulsującą i siną część twarzy, podbiegłem pod samo urządzenie. Na ekranie znajdowało się coś dziwnego, czego nie potrafiłem do końca zrozumieć. Jakiś kamienny stwór, przeogromnych rozmiarów i o świecących oczach miażdzył wręcz chodnik, zostawiając tylko gruz pod nogami. To naprawdę się działo? Gdy tylko usłyszałem polecenie nauczycielki ma natychmiastowy powrót do domu uczniów przez wyjście ewakuacyjne, natychmiast ruszyłem.


                    Gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju, włączyłem kanał z wiadomościami. Wszędzie było słychać tylko o tajemniczym potworze z kamienia i starciach z policjantami. Nikt nie dawał sobie z nim rady, a było już niemało rannych. Na razie żadnych ofiar śmiertelnych, ale to mogło się wkrótce zmienić. Bałem się prawdę mówiąć, ale co mogłem zrobić? Zmienić się w bohatera z moich komiksów? Niestety, ale to tak nie działa. Ale chciałbym by było inaczej. Westchnąwszy opuściłem głowę i nagle zobaczyłem coś, czego chwilę wcześniej nie widziałem. Na stoliku kawowym leżało pudełko w kształcie sześciokąta foremnego.
                    - Co ta rzecz robi w moim pokoju? - zapytałem samego siebie. Przed chwilą jej nie było, byłem tego pewien. Ująłem ją w dłonie i otworzyłem. Nagle w pomieszczeniu rozbłysło się zielone światło, wręcz oślepiające (jak na ironię, wszystko co drażni moje biedne oko dzieje się dzisiaj). Gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do tego dziwnego widowiska, dostrzegłem zieloną magiczną kulę, która powoli zmieniała się w czarną istotę, która ziewnęła. Szybko ustałem na nogi i odsunąłem sie od dziwnego latającego stworzenia. Nie podoba mi się to. Oj, nie podoba!
                     - A ty coś taki zestrachany, Nath? Myślisz że cię zjem? Jakbyś był serem to i owszem! Wiec wyluzuj... O, a co to? - podleciał do mojego ołówka i zaczął wąchać - Czy to jest jadalne?
                     Powoli zbliżyłem się do tego czegoś i z szeroko otwartymi oczami zabrałem mu ołówek odpowiadająć: "Nie". Naprawdę tyle się dziś działo... To staję się nie na moją głowę. Czy ja wariuję? Może z powodu tylu dzisiejszych rozmów z Marinette mój mózg juź nie wytrzymuje? Ale spokojnie...
                     - Czym... Ty... jesteś? - zapytałem stwora z lękiem. Bądź, co bądź, nadal wydawał mi się przerażający.
                     - Jestem Plagg, miło mi. Uooo, a to co to? Jak migocze.... A to mogę zjeść? - odfrunął w stronę żyrandolu.
                     - No chyba cię pogieło, nie leć tam! Jeszcze zepsujesz! - wykrzyknąłem, powoli przemieniając strach na złość. Te coś czuło się tu za dobrze. Postanowiłem złapać go w ręce, podskakując ku górze, ale niestety, on był szybszy. W sumie gdybym był wyższy, to bym złapał go bez problemu, ale mam tylko 167 cm wzrostu (co czyni mnie tylko o centymetr wyższym od Marinette). Plagg nic nie robił z moich próśb, dlatego poddałem się i zacząłem go wypytywać:
                     - Możesz mi powiedzieć coś więcej? Dlaczego tu jesteś? W moim domu?
                     - Więc jestem Kwami... Fuj, to coś jest obrzydliwe! Ech masz coś do jedzenia? Głodny jestem! Nie jadłem nic od kilkudziestu lat!
                     Westchnąłem. Więc to coś jest jakimś tam Kwami. Dobra, może jak go nakarmię, stanie się bardziej rozmowny. Przypominając sobie jego mowę o serze, przyniosłem kawalek Cheddaru i położyłem na stoliku, a sam usadowiłem się wygodnie na kanapie. Wyczekiwając jego kontynuacji wpatrywałem się jak wygląda. Ogólnie wyglądał na kota z przerośniętą głową i zielonymi kocimi oczami, a przy obu policzkach i na czole miał długie antenki. Gdy otwierał szeroko buzię, było widać dwa małe kiełki. Zniecierpliwiony już chrząknąłem, a ten jakby rozumiejąc aluzję kontynuował:
                     - Cóż jestem Kwami i daję posiadaczowi moc zniszczenia. Zostałeś wybrany na nowego bohatera Paryża. Aha, i jeszcze jedno. Ani słowa nikomu z otoczenia. Rodzinie, przyjaciołom, NIKOMU! Wraz ze mną przemieniasz się supe... Ale dobry ten Cheddar, masz jeszcze? Nie? Szkoda... No więc... Przemieniasz się w superbohatera, Chata Noira, zyskujesz supermoce i takie tam. Twój strój jest jednocześnie twoją tarczą, jak i przebraniem. Nikt cię nie pozna. Rozumiesz cos? - kiwnąłem głową, chociaż jedyne co zozumiałem to to, że ser mu smakuje - Tak więc ty i twoja partnerka, która też już niedługo się ujawni musicie powstrzymać Kamienne Serce, to ten potwór, kapiszi? Posiadasz moc Cataclism, która sprawia, że kiedy coś dotkniesz, od razu się niszczy, nieważne czy to mur czy stal. Lecz wtedy zostaje ci pięć minut do przemiany. Jeśli chcesz poznać czas, to na tym pierścieniu - tu wskazał na pudełko, w którym znajdował sie srebny sygnet - będzie kocia łapka. Każda minuta to jedna poduszka. Nie możesz pozwolić by ktoś zobaczył twoją twarz, dlatego gdy będziesz miał mało czasu, masz zwiewać! Po detransformacji ja opadam z sił. Żeby mnie jak najszybciej przywrócic do stanu użytkowania, musisz mnei nakarmić. Posiadasz także uniwersalny kij. Ogólnie pomagasz złapać swojej partnerce złapać akumę, która spowodowała, że ten człowiek się zmienił w potwora. Akuma ukrywa się w rzeczy należącej do ofiary. Ogarniesz wszystko później. Tylko pamiętaj: Ma ją złapać! - Tu spojrzał się w monitor telewizora - Masz mało czasu. Załóż pierścień i powiedz: Transformuj!

                     Powoli do mnie docierało, co się działo. Naprawdę będę superbohaterem? Mimo że założyłem pierścień, nie poczułem pewności siebie. Bałem się wypowiedzieć te słowo, które nakazał mi Plagg. Zauważył on moje wahanie.
                     - Co jest mały? Myślałem, że chciałeś być bohaterem? Zdobywać laski, zdobyć sławę....
                     - Jeśli chodzi o zdobywanie, to jest tylko jedna dziewczyna, na której mi zależy, dla której chciałbym być bohaterem! Ale ja po prostu wiem jaki jestem. Nigdy nie byłem dobry w sportach, ani w
kontaktach z ludźmi. Jakim ja miałbym być bohaterem? Łamagą?
                     - Nathaniel, nie bój się, ja wszystko załatwię. Takie moce zmieniają ludzi na lepsze. Kiedy się przemienisz, zniknę, ale obiecuję, że nie będzie źle. A TERAZ TRANSFORMUJ, CZAS UCIEKA!
                     - Transformuj...! - powiedziałem nieco niepewnie, ale mimo to zaczęło się coś dziać. Przede wszystkim Plagg został wciagnięty do sygnetu znajdującym się na moim palcu. Potem moje ciało, niczym marionetka, zaczęła wykonywać dziwne ruchy. Dwa palce prawej dłoni złączyły się i niczym w tancu przeleciały przed moją twarzą. Poczułem wtedy jakiś obiekt, jak maska. Potem lewa ręka przejechała mi nad głową, tworząc magicznie jakieś dwa przedmioty, nie ciężkie, ale wyczuwalne. Nagle pod wpływem jakiegoś wiatru moje rude włosy rozwiały się, tworząc nieporządek. Dłonie zwinęły się w pięści i podczas tego całego procesu mój codzienny strój przeistaczał się w czarny kostium. Miałem na sobie rękawiczki, lateksowy kombinezon, koci ogon jakby wykonany z paska do spodni i buty. Wszystko w kolorze czarnym. Podszedłem do lustra. Ze zdziwienia moje oczy niemal wyszły z orbit. Nie poznałem się. Miałem na sobie maskę, która zmieniała kolor moich oczu... na zielone. I nie były to byle jakie oczy. Były całe zielone. Nawet białka były zielone. W dodatku źrenice były jak prawdziwego kota. Ze zdziwieniem zauważyłem, że nie było także śladów po moim sińcu na pół twarzy. Dziwne. Czy on mówił coś o znikaniu ran podczas przemiany? I tak ciężko się go słuchałem...
                     Moje włosy, które na co dzień były porządnie wyszczotkowane i ułożone z grzywką do przodu, teraz były rozwichrzone i ulizane do tyłu. Na nich znajdowały sie sztuczne kocie uszy. Pod szyją miałem dzwoneczek. Wtem zobaczyłem przy pasie rurkę. To musi byc ten kij, o którym mówił Plagg. Wyciągnąłem go, wyszedłem na balkon i dotknąłem pierwszego lepszego guzika. Nagle potężnie długa rura wypchnęła mnie w powietrzeeeeee! Wrzeszczałem jak przerażony próbując ją zatrzymać. Byłem juz niewątpliwie wysoko. Wyżej niż najwyższe wieżowce. W końcu kij przestał się wydłużać, a ja odetchnąłem z ulgą. Chwyciłem go mocno nieco niżej. To był błąd. W chwilę cała rura zwinęła sie w taką wielkości 30 cm. Zacząłem spadać i wrzeszczeć, na siłę coś wklikując w kiju, gdy nagle na wysokości wieżowca wpadła we mnie jakaś postać. Zamiast w dół, oboje polecieliśmy w bok, na dach pewnego domu. Oboje obróciliśmy się parę razy. O dziwo nic mi się nie stało. Czyli o to mu chodziło, że strój działa na nas jak tarcza? Bomba! Ale jak tamta osoba? Żyje?
            
    Podszedłem do ubranej na czerwono postaci. Akurat się podnosiła i obejrzała w moją stronę. Też miała na sobie maskę i superstrój, ale był trochę prostszy. Nie posiadał licznych kieszeni, jak mój, ale również był wykonany z lateksu, tyle że był czerwony w czarne kropki. No i była to dziewczyna. Miała niebieskie oczy i czarne, upięte w kucyk włosy. Jej maska była trochę mniejsza od mojej, no i odsłaniała trochę nos, który był pokryty kilkoma piegami. Była nawet śliczna, nie powiem, ale nic nie  umywała się do Marinette, piękności o fiołkowych oczach, kruczych włosach uwiązanych w dwa kucyki, i piegach na jest kształtnym nosku. Zastanowiłem się trochę. Czyli ona jest moją partnerką?
                     Podałem jej rękę i powiedziałem:
                     - Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Ty jesteś tą moją partnerką?
                     - Co? Ach tak, tak. To ja. Jestem Ladybug, a ty?
                     - Z tego co wiem to moje kwami powiedziało, że jestem Chatem Noirem. Ale muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się, że zostanę wybrany. Prawdę mówiąc, w prawdziwym życiu jestem dość niezdarny.
                     Dziewczyna spojrzała sie na mnie z rozbawieniem i odetchnęła z ulgą.
                     - Uff, czyli nie tylko ja jedna. Też sie zdziwiłam, byłam dosyć przerażona, jeśli mam być szczera. Ale teraz nie czas na pogaduszki. Widzisz? Ten potwór zbliża sie do Stadionu! Szybko!
                     Wyciągnęła w jednej chwili Yo-Yo i chwytając mnie za rękę, zaczepiła je daleko i zbiegła z dachu ze mną. Na początku byłem przerazony, ale zdawała się być bardziej obeznana w superbohaterstwie niż ja. Na dodatek... Albo to magia sprawiała, albo to ona jest tak niewiarygodnie silna.

                      - KIM! - zdawało się słychać już z daleka, i to z ust Kamiennego Serca. Kamiennego serca? Czyżby to był przeistoczony Ivan? - Kto teraz jest przestraszonym kotem?
                      Postanowiłem stanąć między nimi.
                      - Kotem na pewno nie jest, ja tu jedyny jestem ładnym kotem. Może ze mną powalczysz? - powiedziałem do niego ze śmiechem, w duchu modląc się, żeby nie zrobił ze mnie jajecznicy. Wyciągnąłem kij, którego podstawowy mechanizm zacząłem ogarniać. Pod naciskiem mojego palca kij wydłużył się na jakieś 3 metry. Ustawiłem się jakbym przygotowywał się do walki w karate, co ku mojemu zdziwieniu wyszło mi naturalnie. Z pewnością robiłem wrażenie. A Kim uciekł w popłochu...
                      - Ja z tobą nie rozmawiam, Kiciu! - Ivan wymierzył zamach w moją stronę. Ja znowu jakby miał we krwi sztuki walki odskoczyłem i uderzyłem potwora w głowę kijem. Kamienne serce wtedy rozświetlił się i powiększył. Był teraz dużo większy.
                      W panice zacząłem rozglądać się za partnerką. Stała teraz na murawie i przerażona patrzyła na całą akcję. Pewnie była tak przerażona jak ja, tyle że ja pod wpływem adrenaliny nie pokazywałem tego. Wzrokowo przesyłając jej "pomocy", stale walczyłem i próbowałem znaleźć rzecz, którą mogła opanować akuma. Kamienny stwór w złości, że nie może mnie trafić, wyrwał bramkę do piłki nożnej i cisnął we mnie. Kiedy uniknąłem jej i bramka przeleciała górą, kątem oka zobaczyłem jak zbliża sie do Ladybug. Ta przerażona nie ruszała się. Ja też byłem przerażony. Tym że jej coś się stanie. Szybkim susem dostałem się do niej i w ostatniej chwili wypchnąłem ją z obszaru zagrożenia. Metalowe słupy bramki i siatka wylądowały z wielkim gruchotem na ścianie.
                      - Wiem, że się boisz, ale pamiętaj, że to ty musisz złapać akumę. Ja tego ponoć nie potrafię, a jeśli zginiesz, to nie uratujemy Paryża. Pomóż mi, ty chyba też masz jakieś supermoce?
Dziewczyna podniosła wysoko głowę. W jej oczach nie było już ani krzty strachu. Kiwnęła pewnie głową i powiedziała:
                      - Z tego co widzę, przy każdym ataku robi sie coraz większy. A jeśli chodzi o akumę, wydaje mi się, że jest tam gdzie jej nie widać. Ogólnie cały jest z kamienia... Czekaj! Widzisz? Jego ręka jest zaciśnieta w pięść. Może tam coś trzyma?
                      Przyjrzałem się potworowi. Może faktycznie coś tam ma?
                      - Czyli jedyne co musimy zrobić, to zmusić go do otwarcia jego kamiennej dłoni? Spoko, ale za to proszę byś włączyła się do walki!
                      - A może użyję swojej mocy? - i zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, krzyknęła - Lucky Charm!
                      Po chwili w jej rękach pojawiła się ogromna zmiotka do kurzy. Wpatrywałem się w nią zszokowany.
                      - To tak działa twoja moc? Nie mamy robić porządków!
                      - Tikki powiedziała, że będę wstanie pokonać akumę tym przedmiotem, jeżeli dobrze się zastanowię jak go użyć - powiedziała z nutą zastanowienia. Nagle krzyknęła ostrzegawczo, bo zbliżał się Ivan, który przysuwał się ze straszliwą szybkością w naszą stronę. Objąłem dziewczynę w pasie i za pomocą szybkiego skoku niczym kot wykonałem unik przed potężnym uderzeniem, które spowodowało olbrzymią dziurę w trawniku. Strzępki murawy latały dokoła, a ziemia rozbryzgała się dokoła. Brrr.. Nie chciałbym być trawą w tej chwili.
                      - Wymyśliłaś już coś? - zacząłem nerwowo gadać, jak wtedy, gdy ktoś mnie przepytuje przy tablicy. Nie na żarty zacząłem się denerwować. Czy damy radę? Nie mam pojęcia. Dziwnie się czuję. Jak dziecko udające bohatera. Współbohaterka chyba wyczuła moje obawy i położyła wspierająco rękę na moim ramieniu.
                     - Zaciśnij pięść - powiedziała do mnie. Zaskoczony wykonałem polecenie bez szemrania. Po chwili ta zaczęła łaskotać mnie pod pachami. Od razu moje mięśnie się rozluźniły, no i w sumie ja też. Ale nie pora na takie rzeczy! Już miałem jej to powiedzieć, kiedy ona wcięła się w moje słowa:
- Właśnie tak! Od razu otworzyłeś dłoń, zauważyłeś? Teraz wiem jak go podejść. Odwrócisz jego uwagę?  Zmuś go, by jak najwyżej podniósł ręce!
                     Na jej polecenie od razu pobiegłem na potwora. Starając się go nie atakować, a jedynie rozdrażnić na tyle, by na mnie szarżował, zacząłem skakać nad jego głową. Niczym olimpijczycy skaczący o tyczce, tak ja wsparty o mój kici kij zacząłem irytować skalniaka. Starając się mnie trafić w powietrzu nie zdawał sobie sprawy z istnienia Ladybug. Ta podeszła do niego i używając kurzowej miotełki, wymusiła na nim wyczekiwaną przez nas czynność. Zaczął się śmiać donośnie i upuścił przedmiot, który okazał się zmiętą kartką papieru koloru czarnego. Postanowiłem teraz ja zadziałać z mocą. W końcu nie mamy pojęcia jak się niszczy zainfekowane przedmioty. Może do tego jest potrzebny Chat Noir? Wypowiedziałem: "Cataclism!" i poczułem potężną energię przepływającą przez moją prawą rękę. Woaw... Niezwykła moc. Dotknąłem kartkę a ta rozpadła się i wyleciał z niej czarny motyl. Wpatrywałem się w niego jak zaczarowany, jak i Ladybug. Akuma była coraz wyżej. Nagle w głowie rozbrzmiał mi głos Plagga: Ma ją złapać!
                     - Ladybug, łap zanim odleci!
                     Ta wyrwała się ze swego stanu. Za pomocą swego Yo-Yo wykonała parę piruetów, zamknęła go i po chwili tej magii wyleciał z jej bronii biały, przepiękny motyl. Jakby pod wpływem impulsu chwyciła w ręce wyczarowany przedmiot i cisnęła nim w powietrze! W niesamowity sposób wszystko wokół zaczęło się naprawiać, jakby nigdy w życiu nie odbyła się tu walka.
Skalny potwór także się rozpłynął i został po nim tylko Ivan. W sercu zagościło uczucie radości. Na mych ustach uśmiech. Czyli tak czują się ci wszyscy herosi bo ratunku świata. Usłyszałem ciche pykanie dochodzące z mojego pierścionka i z kolczyków mojej partnerki. Z trzech kropek na jej kolczykach zrobiły się dwie, a na mojej łapce w pierścionku zabrakło jednej z poduszek. Już mieliśmy się zbierać, kiedy zza kontenera wyszła Alya trzymająca w rękach telefon. Zdawała się nadzwyczaj podekscytowana i podchodziła do nas wykrzykując:
                    - Ale numer! Kim jesteście, wspaniali superbohaterzy?! Przedstawicie się do kamery? - skierowała najpierw smartfona na czerwoną.
                    - Ladybug! - rzekła dziewczyna z uśmiechem i używając swej broni zwiała jak najszybciej z zakresu pola naszego widzenia. Dziewczyna posmutniała, ale zaraz obróciła się w moją stronę. Miałem jeszcze trochę czasu. Powiem coś więcej.
                    - A ty przystojniaku? - spytała.
                    Uśmiechnąłem się w stronę kamery.
                    - Chat Noir, wasz nowy obrońca Paryża.


                    Natychmiast wróciłem do domu. W idealnym czasie dotarcia na balkon przemieniłem się i z niesamowitego supermana stałem się na powrót sobą. Tak. Znowu jestem nudnym Nathanielem. Ekstra... Ledwo przeszedłem przez próg, a moja rana wróciła ze zdwojoną siłą bólu. Aż się zagiąłem.
                   - Ach, młody, tylko mi nie zemdlej - zaśmiał się Plagg, który przeleciał mi przed nosem - Zapomniałem ci powiedzieć, ale jak mówiłem że strój działa jako przebranie, miałem na myśli, że wszystko tak się zmienia, żeby ukryć wszelkie niedoskonałości, takie jak rany i urazy na przykład. Tak na wszelki wypadek, jakby się okazało, że koś jest sprytny i cię rozpoznał po jednej śliwie. Niestety, moc która ukrywa oznaki musi je przywrócić. A przywracanie boli. A więc, gdy będziesz transformował się, a będziesz miał nogę w gipsie, przygotuj sobie wielki zapas środków przeciwbólowych - zaśmiał się, po czym spoważniał - A teraz dawaj mi jeść! Dawaj SERA!
                    Ledwo doczłapałem się do kuchni. Ależ ten stwór jest wredny! Ale dzięki Bogu, że wszystko przynajmniej wyjaśnia. Mimo wszystko mógłby być milszy. Ach! Gdzie mama trzyma Doliprane*?! Moje biedne oko... Zaraz nie wytrzymam...
                    Po znalezieniu i przełknięciu jednej tabletki już na sam myśl o jej działaniu poczułem się lepiej. Jak to człowiek karmi się myślą, co nie? Wziąłem byle jaki ser z lodówki oraz butelkę wody dla siebie i udałem się do pokoju. A niech się nim wypcha! Położyłem go na stoliku, a sam usiadłem na kanapie i upiłem duży łyk wody. Plagg od razu rzucił się na ser i wcinał go ze smakiem.
                   - Ej Plagg, jak to jest że lubisz ser, skoro jesteś kotem? Nie powinieneś lubić mleka, czy coś? - zapytałem nagle z ciekawości. Zrobił strasznie obrażoną minę i odburknął:
                   - Po pierwsze: jestem Kwami Kota, nie kotem. Po drugie: czyli jak jesteś francuzem, to wcinasz tylko bagietki i żabie udka?! Wybacz, ale jak każdy mam prawo wyboru i mogę jeść co chcę.
                   - Dobrze, już dobrze, nie obrażaj się. Po prostu byłem ciekawy - westchnąłem. Po czym znów spojrzałem w jego stronę i zapytałem - A czym jest właściwie Kwami?
                   - Kwami to magiczne stworzenia zamieszkujące Miraculum, czyli magiczną biżuterię, taką jak twój pierścień. Nie mówiłem ci o tym? Nie? W każdym razie daję wybrańcowi moc. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
                   - Cóż jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju - zastanowiłem się - Co by się stało, gdybyśmy dali akumie odlecieć?
                   - Nie chciałbyś wiedzieć - odrzekł poważnie stwór. Po tych słowach poczułem się trochę nieswojo. Oj to dobrze że złapaliśmy... On ma rację, nie chciałbym wiedzieć, co by się stało. Zrezygnowany włączyłem telewizję i upiłem łyk wody. Głos prezenterki Nadji Chamack rozbrzmiał po całym pokoju:
                   - ...uratowali przed atakiem kamiennego potwora zwanego Kamienne Serce. Dostaliśmy nagranie świadka walki niezwykłych bohaterów. Z niego wynika, że dwójka niezwykle silnych i sprytnych ludzi jest wstanie nas...
                   Ze zdziwienia wyplułem płyn na podłogę.
                   - Cooo? Jestem w telewizji?! - rzekłem, przyglądając się postaci nagrywanej z perspektywy Alyi.
                   Plagg zaśmiał się z mojego zdziwienia.
                   - Myślisz, że po tym co tak niezwykłego uczyniłeś nie będziesz sławny? Nie martw się, po po kolejnych akcjach będziesz bardziej sławny.
                   - Będzie więcej takich akcji?! - rzekłem wzburzony.
                   - Dzieciaku, jednorazówka temu miastu nie pomoże. Nad miastem czuwa, niestety w negatywnym sensie, ktoś, kto posiada Miraculum Motyla i nie jest zbyt przyjazny. Delikatnie mówiąc.  Normalnie Miracula nie dostają złe osoby... ale te wpadło w niepowołane ręce zaraz po... Nieważne. To ciężka sprawa. Kiedyś się dowiesz.
                   - Plagg? Jest jeszcze jedna, ostatnia sprawa, którą chcę wiedzieć - wziąłem oddech dużo głębszy od pozostałych - Dlaczego zostałem wybrany? Przecież nie jestem najmądrzejszy, najsprytniejszy, jestem niezdarny, chodzę z głową w chmurach, a także nie jestem wysportowany ani przystojny. Czemu ja?
                   Patrzył się długo na mnie swoimi zielonymi oczami. Jego usta wykrzywiły się w szczerym uśmiechu:
                   - Bo masz dobre serce. Ten który cię obserwował zauważył to - po jego słowach się uspokoiłem, lecz ten nagle się wkurzył i powiedział - A teraz daj mi więcej sera bo nadal jestem głodny!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic