sobota, 4 marca 2017
Incomplite
Próbowałam... |
iść jakbym nigdy ciebie nie znała.. |
Jestem... |
... obudzona. |
Ale mój świat w połowie śni. |
Modlę się... |
... do serca, by nie było złamane! |
Lecz bez ciebie... |
*puk-puk!* |
... wszystko co zamierzam jest |
Niekompletne! |
Hej! |
Hej... |
- Dlaczego płaczesz? - Co? - Dlaczego płaczesz? |
- To tylko złamane serce... Nic specjalnego... - Żartujesz sobie ze mnie? |
- Ja... Nie wiem... Po prostu... nie martw się o mnie... - Wybacz, za późno... |
- Nie martw się... jestem tu... księżniczko - Dzięki kocie. - Za co? - Za WSZYSTKO |
https://www.youtube.com/watch?v=WVe80iZtlYU
To zaczęło się inaczej ~ Rozdział 1
Kończyłem właśnie szkic w notatniku. Och, to będzie jedno z moich najlepszych dzieł! Delikatnie pociągałem linie na włosach postaci. Poprawiłem oczy i zrobiłem nieco dłuższe rzęsy. Pocieniowałem zgrabne i uśmiechnięte usta. Pewnymi, aczkolwiek zgrabnymi pociągnięciami ołówka wykonałem ostatnie szczegóły na twarzy rysunkowej dziewczyny. Voila! Gotowe! Najlepszy rysunek na świecie! Haha, a dlaczego? Proste pytanie! No bo przedstawiał... ją. Ach tak. Ją. Marinette. Jestem tak beznadziejnie w niej zakochany...
Westchnąwszy ze współczuciem do samego siebie zamknąłem zeszyt i wstałem ze schodów znajdujących się przed nasza szkołą. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc do spędzania czasu. Jednym z plusów jest to, że ona często też tu przebywa. No chociaż nie widziałem jej przez całe wakacje. Ale nie tylko dlatego przepadam za tym miejscem. Lubię opierać się o murek i patrzeć na przechodzących obok ludzi, nieraz wykorzystując ich do moich skromnych dzieł. Potrafiłem się zatracić w rysowaniu, nie zwracając na szybko upływającą chwilę. Zaraz, zaraz... Która godzina? Z niepokojem wyciągnąłem smartfona ze swojej torby. Gdy wyświetlacz został włączony, szybko zdałem sobie sprawę (a jak tu nie zdać sobie sprawy, patrząc na godzinę), że spędziłem tu stanowczo za dużo czasu oddając się swym fantazjom. Lekcja już się zaczęła! Pierwsza po wakacjach, a ja już jestem spóźniony! Zabawne, bo przyszedłem wcześniej, a jakoś się złożyło, że zobaczyłem dziewczynę o takim samym kolorze oczu, co Marinette, no i jakoś zacząłem ją rysować...
Miałem mało czasu, a praktycznie to go nie miałem, ale z zaciekawienia, gdy moje oczy zwróciły się z zainteresowaniem na pewną sytuację, ustałem, by jej się przypatrzeć. Ujrzałem chłopaka, który uciekał przed limuzyną i starał się dostać do szkoły. Z limuzyny krzyczała do niego pewna kobieta w okularach (pewnie jego mama), która kazała mu natychmiast wrócić, a on uparcie biegł coraz szybciej. Limuzyna przyspieszyła i zatrzymała centralnie przed szkołą, a następnie wyskoczyła z niej ona i wielkich rozmiarów, wręcz wyglądającego na goryla, kierowca wozu, by następnie zagrodzić drogę chłopakowi. Blondyn był oburzony, ale nie zaprotestował, tylko udał się do limuzyny. Gdy wsiadał do samochodu, wyszeptał tylko: "to nie fair".
Dobra, dosyć patrzenia na bogatego Pana Skurczyńskiego. Muszę iść do klasy. Będę spóźniony. Yay... Ta wizja napawała mnie przeraźliwym optymizmem... Znowu dostanę ochrzan. Taa... Ale ciekawe z kim w tym roku będę w klasie. Mam nadzieję, że ponownie będę z Marinette. No i mam nadzieję, że nie będzie Chloe tym razem. To potwór...
- Aghh, moja laska! Pomocy... - Usłyszałem po swojej lewej stronie. Starszy pan w czerwono-białej hawajskiej koszuli leżał na ziemi i z wielkim bólem wypisanym na twarzy nieudolnie starał się sięgnąć laskę leżącą za daleko, by sam dał radę. Nikt wokoło, pomimo niemałego tłumu, nie interesował się losem staruszka. Zmartwiony podbiegłem do niego, podniosłem laskę i podając mu ją spytałem: "Nic się panu nie stało?" Staruszek uśmiechnął się w moją stronę i gorąco mi podziękował.
- Pewnie gdyby nie ty, bym nadal leżał na ziemi, mój chłopcze. Masz dobre serce, szlachetne. A teraz leć do szkoły, widziałem już jak się parę razy zbierałeś - po czym skinął głową jeszcze raz na podziękowania i wspomagając się długim kawałkiem drewna, poszedł.
Uświadomiony moim potwornym spóźnieniem, spanikowałem i pobiegłem w stronę klasy.
- Nathaniel! Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina, huncwocie ty? - usłyszałem od razu, jak wszedłem do klasy - Dobrze, że w ogóle zechciałeś się zjawić... - westchnęła ciężko chemiczka, pani Mendeleiev, o sterczącej, fioletowej fryzurze i pokaźnych, czarnych okularach. Ubrana była swój ulubiony biały fartuch, dżinsy i koszulę tego samego koloru co włosy. Jej wzrok znad szkieł przeszywał mnie niczym sztylet. Poczułem aż dreszcze na plecach. - Dobra, dobra, siadaj. Wiem, że to pierwsza lekcja po wakacjach, ale czas zejść z obłoków. Jak tak, to jeszcze nie ma kilku osób... Aach! Uważaj! - Krzyknęła nauczycielka, koncertując swój wzrok na czymś za mną. Odwróciłem się i... BAM! Zostałem przewrócony pod wpływem jakiegoś ciała. I torby. Która wylądowała na mojej twarzy. Aaaała. Czuję, że będę miał sińca pod okiem.
- O mój bo... Wybacz!! - Usłyszałem słodki głos, niczym anioła, a może nawet i chóry anielskie w tle. Nie mam pojęcia. Wiedziałem tylko, że mówi Marinette. Poczułem jak moje policzki rozpalają się pod wpływem jej uroku. Ciemność przed oczami zaczęła ustępować, gdy swoimi małymi, zgrabnymi dłońmi zdjęła materiałowy przedmiot wypełniony książkami z moich oczu. Myślałem że umarłem i jestem w niebie, bo ujrzałem blask i połysk roztaczający się zza jej grzbietu, a nad jej buzi widniało... zmartwienie i strach. To nie jest niebo. W niebie się by uśmiechała. Ale i tak widziałem gwiazdy dookoła.
- Nathaniel, strasznie cię przepraszam! - wypaliła moja gwiazdeczka wstając z kolan i trzymając rękę przy swojej twarzy w przerażeniu. Jej piękne niebieskie oczy wpatrywały się we mnie... To ja w końcu jestem w niebie, czy nie?!
- Nic się nie stało, Marinette. Każdemu się zdarza przewrócić - uśmiechnąłem się do niej uspokajająco. Kurdę, mogłaby tak na mnie upadać codziennie!
- Ale... twoje oko...
Położyłem dwa palce prawej ręki na dosyć bolesne wypuklenie pod nim. Syknąłem. Ał...
Nauczycielka nie zamierzała czekać aż skończę rozmowę z miłością mojego życia, tylko od razu wtrąciła:
- Nathaniel, do pielęgniarki. Natychmiast. A ty Marinette, siadaj.
Czemu te nieczęste rozmowy z nią kończą się tak szybko? Czemu?! Ale jednak jestem szczęśliwy. Jestem z nią ponownie w klasie. A mogłem nie być. A teraz ze mną pogadała. Chociaż z przypadku. Lub wypadku. Nieważne. I tak, mimo bólu fizycznego, jestem szczęśliwy. Chyba nie mogło być lepiej.
- Aha! No nieźle ci dowaliła. Wygląda, jakbyś oberwał pięścią - szczebiotała mi nad uchem higienistka - Uważaj, będzie szczypać.
Wykrzywiłem twarz w bólu. Fakt, szczypało przeraźliwie. Brązowowłosa kobieta właśnie przemywała moją ranę chyba jakimś kwasem siarkowym czy czymś równie okropnym jak na przykład woda utleniona.
- To nic takiego - starałem zgrywać twardziela. Mimo wszystko jestem facetem. Nie będę przecież ryczał. Zresztą z każdą chwilą przyzwyczajałem się do pieczenia przy oku, wiec te uczucie stało się mniej uciążliwe.
- Widzę że twardy jesteś. Dobrze. Dziewczyny takich lubią - zażartowała, a ja niby ją słuchając, zacząłem się rozglądać po jej gabinecie. Na ścianach koloru białego wisiało zaledwie kilka obrazów przedstawiających zimowe krajobrazy, a meble również tej samej barwy co ściany, były ustawione niezwykle równo, zresztą i tak było ich niewiele. Nie było również na nich ani jednego śmiecia, a wszystkie przedmioty znajdowały się na swoich miejscach. Hmm. Czyli to nazywa się pedantyzm. W przeciwieństwie do mojego pokoju jest tu naprawdę czysto. Ale w sumie też bym wolał iść do jakiegoś specjalisty, u którego jest czysto i miałbym pewność że nic nie chodziłoby po mojej nodze. Nawet powietrze wydawało się czystsze od tego na dworze. Jedyne miejsce, w którym panował mały nieporządek znajdowało się na małym przesuwanym stoliku, na którym trzymała opatrunki, butelki z utlenioną, taśmy i proszki rożnego rodzaju. Wszystko było tak ułożone, by miała do niego jak najszybszy dostęp, tak jak teraz używała ich do mojego problemu. Odłożyła właśnie mokrą, zużytą watę, sięgnęła do małej zamrażarki znajdującej się w rogu pokoju i wyjęła z niej trochę lodu. Zawijając go w gruby materiał związała mocno.
- Dobra, a teraz odchyl głowę do tyłu, o tak... I przytrzymaj. O tak. Teraz tak siedź, przynajmniej przez kwadrans. Jeśli ci to nie przeszkadza, to muszę wypełnić parę dokumentów. W sumie i tak niedługo dzwonek, więc jeśli chcesz i o ile oko będzie w porządku to będziesz mógł wrócić na lekcję.
Nie minęło dużo czasu, a rozbrzmiał upragniony sygnał. Zdjąwszy okład poczułem się trochę lepiej. Oko zdawało się wyglądać także lepiej, więc podziękowałem kobiecie i zbierałem się do wyjścia. Otworzyłem drzwi na oścież i... ŁUP! Uderzyłem kogoś. Szybko wybiegłem w stronę poszkodowanego.
- Wybacz! - wykrzyknąłem do... Marinette? Gdy tylko zobaczyłem ją pocierającą sobie czoło,
zmieszałem się. Musiałem chyba mocno ją uderzyć. Ale kiedy ona mnie zobaczyła, zaśmiała się.
- Chyba teraz jesteśmy kwita - puściła do mnie oczko ze śmiechem, lecz zaraz potem spoważniała - chciałam cię jeszcze raz przeprosić za wcześniej. Sam przecież wiesz, jak strasznie jestem niezdarna, choć rzadko się zdarza, żeby ktoś inny też oberwał - wydawała mi się strasznie zawstydzona tym, co zrobiła. To było w niej tak uroooocze, że czułem że mogę odlecieć.
- Nic się nie stało, naprawdę - pokazałem jej oko, które stało się trochę mniej fioletowe, choć nadal na skórze była opuchlizna tej barwy - Zresztą ja też chcę przeprosić, za to przed chwilą. Nic ci nie zrobiłem?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Takie obrażenia to ja sobie zadaję codziennie sama, i to w ogromnej ilości. Raz nawet wbiegłam w ścianę, mimo że ją widziałam. Naprawdę. Patrzyłam się na nią, a i tak w nią wbiegłam- rzekła po czym zaczęła chichotać. Przesłodko chichotać. Poczułem, że zacząłem się rumienić.
- To co Nath? Wracamy do klasy? Zaraz będzie wychowawcza.
Jakbym mógł jej odmówić? Chyba tylko będąc idiotą. Kiwając zdecydowanie głową, zacząłem podążać jej krokom. Między nami była dosyć krępująca cisza. Za nic nie miałem pojęcia, jak ją przerwać. Gdy tylko otwierałem usta, zmieszany zaraz je zamykałem. Musiała to wyczuć, ponieważ odwróciła twarz w moją stronę i powiedziała:
- Ciekawe ten dzień się zaczyna, czyż nie? Wiesz, w naszej klasie będzie wiele nowych osób, z jedną osobą nawet już gadałam, no i siedzę z nią w ławce. Bardzo miła. Ale jest także parę osób z naszej starej klasy, no i niestety jest wśród nich Chloe... - rzekła ze smutkiem.
Ten rozpieszczony potwór znowu z nami jest?! No ja pierdziele...
- Zawsze mamy pecha trafić na tą złośnicę, prawda? - westchnąłem ciężko, przypominając sobie blondynkę uczesaną w kucyka, wczepionymi we włosy niczym za pomocą kleju okularami przeciwsłonecznymi i z perfidnym uśmiechem na jej gębie. Nic bym do niej nie miał, gdyby nie starała się każdemu zniszczyć życia poprzez upokorzenie, złamanie serca czy za pomocą zwykłego prześladowania. Akurat mi nic nie zrobiła jeszcze (podkreślam - JESZCZE!), ale jej główną ofiarą od najmłodszych lat jest Marinette. W dodatku przez to, że jest córką burmistrza o niebywałych wpływach, czuje się bezkarna w tym co robi. Pamiętam raz, że przez nią nawet jakiś chłopak się załamał i nie przychodził do szkoły przez miesiąc. A nie był to byle jaki mięczak.
- Taaa, ale wiesz, chyba się już przyzwyczaiłam. Tyle że ledwo się zaczęła szkoła, a ta już zajęła moje miejsce ławce na rzecz chłopaka, który ma siedzieć przed nią. Mówi że to jej przyjaciel, supermodel czy coś takiego. Pff... Ale poznałam Alyę, naprawdę spoko dziewczynę, no i myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. A ty siedzisz na tyle, jak w zeszłym roku?
- Jak będzie miejsce. Spóźnienia mają to do siebie, że łatwo stracić swoją miejscówkę. Sama wiesz z resztą, jak mi mówiłaś przed chwilą.
- Taaa... Ale na wychowawczej jeszcze się dowiemy, bo z tego co wiem, to nasza nowa wychowawczyni lubi przesadzać.
- Tak, zobaczymy.
Stanęliśmy przed drzwiami do sali. Chcąc być uprzejmym otworzyłem drzwi przed koleżanką, na co uśmiechnęła się z wdzięcznością i weszła. Zaraz potem usłyszałem jej pełen oburzenia krzyk.
- Hej! Co ty wyprawiasz? - Podeszła do jakiegoś blondasa przy pierwszej ławce od okna. Nie widziałem twarzy chłopaka, ale po tonie jego głosu wywnioskowałem, że najprawdopodobniej był przestraszony jej krzykiem. Cóż, głos miała zawsze mocny, gdy się złościła. Choć nadal nie mam pojęcia o co poszło.
- E... Ja... Yyy.. - próbował się tłumaczyć, gdy przerwał mu śmiech Chloe i jej przydupaski Sabriny, siedzącej na zeszłorocznym miejscu Mari. Ta, widząc całą sytuację westchnęła i ze złością w głosie powiedziała do całej trójki:
- No dobra, wszystko jasne, jesteście siebie warci. Bardzo śmieszne - podparła się rękami i cofnęła dwa kroki do tyłu, dzięki czemu zobaczyłem go i rozpoznałem w nim Pana Skurczyńskiego. Yyy, znaczy tego z rana, bogatego dzieciaka z limuzyną. Przeszło mi przez myśl, że może on jest tym modelem, o którym mówiła mi przed chwilą Mari. Ale zdawał się być taki sam jak Chloe, bogaty skur... Na ławce, przy której się znajdował była zużyta guma do żucia. Sądząc po reakcji mojej miłości, to była jej ławka. Chłopak jąkając się próbował jeszcze coś powiedzieć, lecz wtedy ja wtrąciłem się do akcji:
- Nowy! Co ty odpierdzielasz? Myślisz, że kim jesteś, żeby takie rzeczy robić? Nie wiem coś za jeden, ale na przyszłość radzę ci uważać i nie robić więcej takich wybryków.
Chłopak zrobił pełną przerażenia minę (nie mam pojęcia czy z powodu mojego okropnego wyglądu, czy mojego tonu), ale już się nie odezwał, tylko usiadł na pierwszej ławce od strony drzwi obok Nina, który nie wydawał się zadowolony. Bo któż chciałby siedzieć z takim chuliganem zaznajomionym z Chloe? Marinette zdawała się być spokojna, lecz czuło się od niej złość. Wyjęła chustkę z kieszeni, położyła na ławce i usiadła. W gniewie miała zamknięte oczy i skrzyżowane ręce. Postanowiłem dać jej na razie spokój i udałem się na koniec sali. Moja ławka była pusta. Żadnego towarzysza obok. Świetnie. To nawet lepiej. Wolałem mieć spokój podczas rysowania. No... Bo na lekcjach też rysuję... A z stąd mam dobry widok na wszystkich. Zwłaszcza na nią. Nawet gdy była obrażona, była taka śliczna...
Podparłem ręke o policzek i zacząłem przyglądać się jej rozmarzony. Powoli moją głowę nachodziły wspomnienia rozmowy prowadzonej przed chwilą... Nawet się nie obejrzałem, kiedy usłyszałem doniosły głos naszej nauczycielki, która przedstawiała się nowym uczniom. Z wrażenia aż wyprostowałem się i otrząsnąlem. Dobra, Nath, wiem że jesteś zakochany, ale nie chcę by jak w zeszłym roku miał same jedynki! Skup się. Lub udaj skupionego. Nieważne.
Wychowawcza się kończyła. Nie było w niej nic rewelacyjnego, ale plus dla mnie, że potrafiłem skupić się na niej, a nie na dziewczynie. Wraz dzwonkiem zacząłem zbierać swoje manatki. Nauczycielka mówiła coś o w-f, ale ja nie chodzę na takie rzeczy (z tego co wiem chodzi tylko 6 osób), więc się nie interesowalem tym.
- KIM! - usłyszałem mrożący krew w żyłach glos należący do Ivana, wielkiego jak nie wiem co chłopa, który usiłował uderzyć osobę, którą wołał. Nauczycielka od razu zareagowała:
- Ivan, co ty robisz?
- On mi... - usiłował się wytłumaczyć, ale nauczycielka nie miała najwyraźniej humoru.
- Idź do gabinetu dyrektora!
Ivan w złości zgniótł kartkę, którą trzymał, pogroził ręką Kimowi, który w tej chwili się z niego nabijał, i odszedł z nieprzyjazną miną. Ostrożnie zeszłem jemu z pola widzenia i udałem sie z resztą klasy do biblioteki. Wchodząc do pomieszczenia pachnącego starym papierem i pergaminem, uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem ten zapach. Był niezwykle kojący. Postanowiłem chwilę odczekać, by inni mogli przejść i z chłodną kalkulacją w głowie wybierałem najlepsze miejsce do szkicowania. Gdy tak stałem zamyślony i dłonią podpartą o brodę, podeszła do mnie Marinette z jakąś dziewczyną w okularach o ciemnej cerze i piwnych oczach. Wydawała mi się sympatyczna. Wtedy odezwała się moja ukochana:
- Dzięki, że wstawiłeś się za mną wcześniej. Może nie było tego po mnie widać, ale cieszyłam się, że ktoś stanął w mojej obronie. Na podziękowanie bym dała ci ciastka, które dziś przyniosłam, ale niewiele z nich przetrwało, a jak już przetrwało, to zostaly zjedzone.
- Nie musisz mi nic dawać, naprawdę. Po prostu powiedziałem mu to, co o nim myślę. Mam nadzieję, że się na ciebie nie uweźmie, bo jak tak to ja mogę zostać twoim rycerzem na białym koniu.
- Spokojna twoja głowa, nie musisz, ale dzięki - rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła. Zaszokowany i rumieniący sie powoli niczym owoc, odwazjemniłem uścisk. Moje oczy lekko zaczęły sie przymykać pod wpływem przyjemności, jakie dawał mi sam jej dotyk. Uśmiechnąłem się mimochodem. Nawet nie wiecie jakie czulem rozczarowanie, gdy tylko przerwała ową czynność. Z uśmiechem na ustach wskazała na dziewczynę z którą przyszła:
- Nathaniel, to jest Alya. Alya, to jest Nathaniel. Jest tu zupełnie nowa, więc proszę byś był dla niej miły. Dobrze? - z udawanym gestem prośby spojrzała na mnie oczami psiaka. O kurczę. A-aaż mi serce zabiło mocniej. Ledwo udało mi się odpowiedzieć, a raczej przytaknąć na jej pytanie. Wtedy odeszła, a jej koleżanka jeszcze chwilę sie za mną oglądała, a spojrzała na mnie jakby chciała mi powiedzieć: "Chyba ktoś tu się w niej podkochuje?" Tak. Jestem zakochany na zabój. I co? Nic nie poradzę, że przy niej miękną mi kolana.
Po otrząśnieciu z szoku miłosnego w końcu udałem się do najdalszego kąta, bym mógł spokojnie się skryć i nikomu nie przeszkadzać. Mimo wszystko czułem się dziwnie. Potrzebowałem odludnienia. Jako, że z natury jestem introwertykiem, nie było dla mnie to nic takiego. Lubiłem spędzać wolny czas samemu. Ale nie nacieszyłem się nim. Zaraz jak tylko wyjąłem ołówki i notatnik, ziemia się zatrzęsła. Wstrząs trwał może z sekundę, ale był potężny. Ludzie siedzący na krzesłach upadli na ziemię, w tym ja. Niefortunnie upadłem na sińca, który spowodował dawkę dosyć silnego bólu. Syknąłem i zacząłem się rozglądać. Ludzie, którzy ustali zaczęli panikować i biegać dokoła, a parę osób wypatrywało ze strachem co się dzieje. Osoby zorientowane wołało innych do telewizora ustawionego na obraz z kamer. Gdy tylko się podniosłem, trzymając się za boleśnie pulsującą i siną część twarzy, podbiegłem pod samo urządzenie. Na ekranie znajdowało się coś dziwnego, czego nie potrafiłem do końca zrozumieć. Jakiś kamienny stwór, przeogromnych rozmiarów i o świecących oczach miażdzył wręcz chodnik, zostawiając tylko gruz pod nogami. To naprawdę się działo? Gdy tylko usłyszałem polecenie nauczycielki ma natychmiastowy powrót do domu uczniów przez wyjście ewakuacyjne, natychmiast ruszyłem.
Gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju, włączyłem kanał z wiadomościami. Wszędzie było słychać tylko o tajemniczym potworze z kamienia i starciach z policjantami. Nikt nie dawał sobie z nim rady, a było już niemało rannych. Na razie żadnych ofiar śmiertelnych, ale to mogło się wkrótce zmienić. Bałem się prawdę mówiąć, ale co mogłem zrobić? Zmienić się w bohatera z moich komiksów? Niestety, ale to tak nie działa. Ale chciałbym by było inaczej. Westchnąwszy opuściłem głowę i nagle zobaczyłem coś, czego chwilę wcześniej nie widziałem. Na stoliku kawowym leżało pudełko w kształcie sześciokąta foremnego.
- Co ta rzecz robi w moim pokoju? - zapytałem samego siebie. Przed chwilą jej nie było, byłem tego pewien. Ująłem ją w dłonie i otworzyłem. Nagle w pomieszczeniu rozbłysło się zielone światło, wręcz oślepiające (jak na ironię, wszystko co drażni moje biedne oko dzieje się dzisiaj). Gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do tego dziwnego widowiska, dostrzegłem zieloną magiczną kulę, która powoli zmieniała się w czarną istotę, która ziewnęła. Szybko ustałem na nogi i odsunąłem sie od dziwnego latającego stworzenia. Nie podoba mi się to. Oj, nie podoba!
- A ty coś taki zestrachany, Nath? Myślisz że cię zjem? Jakbyś był serem to i owszem! Wiec wyluzuj... O, a co to? - podleciał do mojego ołówka i zaczął wąchać - Czy to jest jadalne?
Powoli zbliżyłem się do tego czegoś i z szeroko otwartymi oczami zabrałem mu ołówek odpowiadająć: "Nie". Naprawdę tyle się dziś działo... To staję się nie na moją głowę. Czy ja wariuję? Może z powodu tylu dzisiejszych rozmów z Marinette mój mózg juź nie wytrzymuje? Ale spokojnie...
- Czym... Ty... jesteś? - zapytałem stwora z lękiem. Bądź, co bądź, nadal wydawał mi się przerażający.
- Jestem Plagg, miło mi. Uooo, a to co to? Jak migocze.... A to mogę zjeść? - odfrunął w stronę żyrandolu.
- No chyba cię pogieło, nie leć tam! Jeszcze zepsujesz! - wykrzyknąłem, powoli przemieniając strach na złość. Te coś czuło się tu za dobrze. Postanowiłem złapać go w ręce, podskakując ku górze, ale niestety, on był szybszy. W sumie gdybym był wyższy, to bym złapał go bez problemu, ale mam tylko 167 cm wzrostu (co czyni mnie tylko o centymetr wyższym od Marinette). Plagg nic nie robił z moich próśb, dlatego poddałem się i zacząłem go wypytywać:
- Możesz mi powiedzieć coś więcej? Dlaczego tu jesteś? W moim domu?
- Więc jestem Kwami... Fuj, to coś jest obrzydliwe! Ech masz coś do jedzenia? Głodny jestem! Nie jadłem nic od kilkudziestu lat!
Westchnąłem. Więc to coś jest jakimś tam Kwami. Dobra, może jak go nakarmię, stanie się bardziej rozmowny. Przypominając sobie jego mowę o serze, przyniosłem kawalek Cheddaru i położyłem na stoliku, a sam usadowiłem się wygodnie na kanapie. Wyczekiwając jego kontynuacji wpatrywałem się jak wygląda. Ogólnie wyglądał na kota z przerośniętą głową i zielonymi kocimi oczami, a przy obu policzkach i na czole miał długie antenki. Gdy otwierał szeroko buzię, było widać dwa małe kiełki. Zniecierpliwiony już chrząknąłem, a ten jakby rozumiejąc aluzję kontynuował:
- Cóż jestem Kwami i daję posiadaczowi moc zniszczenia. Zostałeś wybrany na nowego bohatera Paryża. Aha, i jeszcze jedno. Ani słowa nikomu z otoczenia. Rodzinie, przyjaciołom, NIKOMU! Wraz ze mną przemieniasz się supe... Ale dobry ten Cheddar, masz jeszcze? Nie? Szkoda... No więc... Przemieniasz się w superbohatera, Chata Noira, zyskujesz supermoce i takie tam. Twój strój jest jednocześnie twoją tarczą, jak i przebraniem. Nikt cię nie pozna. Rozumiesz cos? - kiwnąłem głową, chociaż jedyne co zozumiałem to to, że ser mu smakuje - Tak więc ty i twoja partnerka, która też już niedługo się ujawni musicie powstrzymać Kamienne Serce, to ten potwór, kapiszi? Posiadasz moc Cataclism, która sprawia, że kiedy coś dotkniesz, od razu się niszczy, nieważne czy to mur czy stal. Lecz wtedy zostaje ci pięć minut do przemiany. Jeśli chcesz poznać czas, to na tym pierścieniu - tu wskazał na pudełko, w którym znajdował sie srebny sygnet - będzie kocia łapka. Każda minuta to jedna poduszka. Nie możesz pozwolić by ktoś zobaczył twoją twarz, dlatego gdy będziesz miał mało czasu, masz zwiewać! Po detransformacji ja opadam z sił. Żeby mnie jak najszybciej przywrócic do stanu użytkowania, musisz mnei nakarmić. Posiadasz także uniwersalny kij. Ogólnie pomagasz złapać swojej partnerce złapać akumę, która spowodowała, że ten człowiek się zmienił w potwora. Akuma ukrywa się w rzeczy należącej do ofiary. Ogarniesz wszystko później. Tylko pamiętaj: Ma ją złapać! - Tu spojrzał się w monitor telewizora - Masz mało czasu. Załóż pierścień i powiedz: Transformuj!
Powoli do mnie docierało, co się działo. Naprawdę będę superbohaterem? Mimo że założyłem pierścień, nie poczułem pewności siebie. Bałem się wypowiedzieć te słowo, które nakazał mi Plagg. Zauważył on moje wahanie.
- Co jest mały? Myślałem, że chciałeś być bohaterem? Zdobywać laski, zdobyć sławę....
- Jeśli chodzi o zdobywanie, to jest tylko jedna dziewczyna, na której mi zależy, dla której chciałbym być bohaterem! Ale ja po prostu wiem jaki jestem. Nigdy nie byłem dobry w sportach, ani w
kontaktach z ludźmi. Jakim ja miałbym być bohaterem? Łamagą?
- Nathaniel, nie bój się, ja wszystko załatwię. Takie moce zmieniają ludzi na lepsze. Kiedy się przemienisz, zniknę, ale obiecuję, że nie będzie źle. A TERAZ TRANSFORMUJ, CZAS UCIEKA!
- Transformuj...! - powiedziałem nieco niepewnie, ale mimo to zaczęło się coś dziać. Przede wszystkim Plagg został wciagnięty do sygnetu znajdującym się na moim palcu. Potem moje ciało, niczym marionetka, zaczęła wykonywać dziwne ruchy. Dwa palce prawej dłoni złączyły się i niczym w tancu przeleciały przed moją twarzą. Poczułem wtedy jakiś obiekt, jak maska. Potem lewa ręka przejechała mi nad głową, tworząc magicznie jakieś dwa przedmioty, nie ciężkie, ale wyczuwalne. Nagle pod wpływem jakiegoś wiatru moje rude włosy rozwiały się, tworząc nieporządek. Dłonie zwinęły się w pięści i podczas tego całego procesu mój codzienny strój przeistaczał się w czarny kostium. Miałem na sobie rękawiczki, lateksowy kombinezon, koci ogon jakby wykonany z paska do spodni i buty. Wszystko w kolorze czarnym. Podszedłem do lustra. Ze zdziwienia moje oczy niemal wyszły z orbit. Nie poznałem się. Miałem na sobie maskę, która zmieniała kolor moich oczu... na zielone. I nie były to byle jakie oczy. Były całe zielone. Nawet białka były zielone. W dodatku źrenice były jak prawdziwego kota. Ze zdziwieniem zauważyłem, że nie było także śladów po moim sińcu na pół twarzy. Dziwne. Czy on mówił coś o znikaniu ran podczas przemiany? I tak ciężko się go słuchałem...
Moje włosy, które na co dzień były porządnie wyszczotkowane i ułożone z grzywką do przodu, teraz były rozwichrzone i ulizane do tyłu. Na nich znajdowały sie sztuczne kocie uszy. Pod szyją miałem dzwoneczek. Wtem zobaczyłem przy pasie rurkę. To musi byc ten kij, o którym mówił Plagg. Wyciągnąłem go, wyszedłem na balkon i dotknąłem pierwszego lepszego guzika. Nagle potężnie długa rura wypchnęła mnie w powietrzeeeeee! Wrzeszczałem jak przerażony próbując ją zatrzymać. Byłem juz niewątpliwie wysoko. Wyżej niż najwyższe wieżowce. W końcu kij przestał się wydłużać, a ja odetchnąłem z ulgą. Chwyciłem go mocno nieco niżej. To był błąd. W chwilę cała rura zwinęła sie w taką wielkości 30 cm. Zacząłem spadać i wrzeszczeć, na siłę coś wklikując w kiju, gdy nagle na wysokości wieżowca wpadła we mnie jakaś postać. Zamiast w dół, oboje polecieliśmy w bok, na dach pewnego domu. Oboje obróciliśmy się parę razy. O dziwo nic mi się nie stało. Czyli o to mu chodziło, że strój działa na nas jak tarcza? Bomba! Ale jak tamta osoba? Żyje?
Podszedłem do ubranej na czerwono postaci. Akurat się podnosiła i obejrzała w moją stronę. Też miała na sobie maskę i superstrój, ale był trochę prostszy. Nie posiadał licznych kieszeni, jak mój, ale również był wykonany z lateksu, tyle że był czerwony w czarne kropki. No i była to dziewczyna. Miała niebieskie oczy i czarne, upięte w kucyk włosy. Jej maska była trochę mniejsza od mojej, no i odsłaniała trochę nos, który był pokryty kilkoma piegami. Była nawet śliczna, nie powiem, ale nic nie umywała się do Marinette, piękności o fiołkowych oczach, kruczych włosach uwiązanych w dwa kucyki, i piegach na jest kształtnym nosku. Zastanowiłem się trochę. Czyli ona jest moją partnerką?
Podałem jej rękę i powiedziałem:
- Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Ty jesteś tą moją partnerką?
- Co? Ach tak, tak. To ja. Jestem Ladybug, a ty?
- Z tego co wiem to moje kwami powiedziało, że jestem Chatem Noirem. Ale muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się, że zostanę wybrany. Prawdę mówiąc, w prawdziwym życiu jestem dość niezdarny.
Dziewczyna spojrzała sie na mnie z rozbawieniem i odetchnęła z ulgą.
- Uff, czyli nie tylko ja jedna. Też sie zdziwiłam, byłam dosyć przerażona, jeśli mam być szczera. Ale teraz nie czas na pogaduszki. Widzisz? Ten potwór zbliża sie do Stadionu! Szybko!
Wyciągnęła w jednej chwili Yo-Yo i chwytając mnie za rękę, zaczepiła je daleko i zbiegła z dachu ze mną. Na początku byłem przerazony, ale zdawała się być bardziej obeznana w superbohaterstwie niż ja. Na dodatek... Albo to magia sprawiała, albo to ona jest tak niewiarygodnie silna.
- KIM! - zdawało się słychać już z daleka, i to z ust Kamiennego Serca. Kamiennego serca? Czyżby to był przeistoczony Ivan? - Kto teraz jest przestraszonym kotem?
Postanowiłem stanąć między nimi.
- Kotem na pewno nie jest, ja tu jedyny jestem ładnym kotem. Może ze mną powalczysz? - powiedziałem do niego ze śmiechem, w duchu modląc się, żeby nie zrobił ze mnie jajecznicy. Wyciągnąłem kij, którego podstawowy mechanizm zacząłem ogarniać. Pod naciskiem mojego palca kij wydłużył się na jakieś 3 metry. Ustawiłem się jakbym przygotowywał się do walki w karate, co ku mojemu zdziwieniu wyszło mi naturalnie. Z pewnością robiłem wrażenie. A Kim uciekł w popłochu...
- Ja z tobą nie rozmawiam, Kiciu! - Ivan wymierzył zamach w moją stronę. Ja znowu jakby miał we krwi sztuki walki odskoczyłem i uderzyłem potwora w głowę kijem. Kamienne serce wtedy rozświetlił się i powiększył. Był teraz dużo większy.
W panice zacząłem rozglądać się za partnerką. Stała teraz na murawie i przerażona patrzyła na całą akcję. Pewnie była tak przerażona jak ja, tyle że ja pod wpływem adrenaliny nie pokazywałem tego. Wzrokowo przesyłając jej "pomocy", stale walczyłem i próbowałem znaleźć rzecz, którą mogła opanować akuma. Kamienny stwór w złości, że nie może mnie trafić, wyrwał bramkę do piłki nożnej i cisnął we mnie. Kiedy uniknąłem jej i bramka przeleciała górą, kątem oka zobaczyłem jak zbliża sie do Ladybug. Ta przerażona nie ruszała się. Ja też byłem przerażony. Tym że jej coś się stanie. Szybkim susem dostałem się do niej i w ostatniej chwili wypchnąłem ją z obszaru zagrożenia. Metalowe słupy bramki i siatka wylądowały z wielkim gruchotem na ścianie.
- Wiem, że się boisz, ale pamiętaj, że to ty musisz złapać akumę. Ja tego ponoć nie potrafię, a jeśli zginiesz, to nie uratujemy Paryża. Pomóż mi, ty chyba też masz jakieś supermoce?
Dziewczyna podniosła wysoko głowę. W jej oczach nie było już ani krzty strachu. Kiwnęła pewnie głową i powiedziała:
- Z tego co widzę, przy każdym ataku robi sie coraz większy. A jeśli chodzi o akumę, wydaje mi się, że jest tam gdzie jej nie widać. Ogólnie cały jest z kamienia... Czekaj! Widzisz? Jego ręka jest zaciśnieta w pięść. Może tam coś trzyma?
Przyjrzałem się potworowi. Może faktycznie coś tam ma?
- Czyli jedyne co musimy zrobić, to zmusić go do otwarcia jego kamiennej dłoni? Spoko, ale za to proszę byś włączyła się do walki!
- A może użyję swojej mocy? - i zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, krzyknęła - Lucky Charm!
Po chwili w jej rękach pojawiła się ogromna zmiotka do kurzy. Wpatrywałem się w nią zszokowany.
- To tak działa twoja moc? Nie mamy robić porządków!
- Tikki powiedziała, że będę wstanie pokonać akumę tym przedmiotem, jeżeli dobrze się zastanowię jak go użyć - powiedziała z nutą zastanowienia. Nagle krzyknęła ostrzegawczo, bo zbliżał się Ivan, który przysuwał się ze straszliwą szybkością w naszą stronę. Objąłem dziewczynę w pasie i za pomocą szybkiego skoku niczym kot wykonałem unik przed potężnym uderzeniem, które spowodowało olbrzymią dziurę w trawniku. Strzępki murawy latały dokoła, a ziemia rozbryzgała się dokoła. Brrr.. Nie chciałbym być trawą w tej chwili.
- Wymyśliłaś już coś? - zacząłem nerwowo gadać, jak wtedy, gdy ktoś mnie przepytuje przy tablicy. Nie na żarty zacząłem się denerwować. Czy damy radę? Nie mam pojęcia. Dziwnie się czuję. Jak dziecko udające bohatera. Współbohaterka chyba wyczuła moje obawy i położyła wspierająco rękę na moim ramieniu.
- Zaciśnij pięść - powiedziała do mnie. Zaskoczony wykonałem polecenie bez szemrania. Po chwili ta zaczęła łaskotać mnie pod pachami. Od razu moje mięśnie się rozluźniły, no i w sumie ja też. Ale nie pora na takie rzeczy! Już miałem jej to powiedzieć, kiedy ona wcięła się w moje słowa:
- Właśnie tak! Od razu otworzyłeś dłoń, zauważyłeś? Teraz wiem jak go podejść. Odwrócisz jego uwagę? Zmuś go, by jak najwyżej podniósł ręce!
Na jej polecenie od razu pobiegłem na potwora. Starając się go nie atakować, a jedynie rozdrażnić na tyle, by na mnie szarżował, zacząłem skakać nad jego głową. Niczym olimpijczycy skaczący o tyczce, tak ja wsparty o mój kici kij zacząłem irytować skalniaka. Starając się mnie trafić w powietrzu nie zdawał sobie sprawy z istnienia Ladybug. Ta podeszła do niego i używając kurzowej miotełki, wymusiła na nim wyczekiwaną przez nas czynność. Zaczął się śmiać donośnie i upuścił przedmiot, który okazał się zmiętą kartką papieru koloru czarnego. Postanowiłem teraz ja zadziałać z mocą. W końcu nie mamy pojęcia jak się niszczy zainfekowane przedmioty. Może do tego jest potrzebny Chat Noir? Wypowiedziałem: "Cataclism!" i poczułem potężną energię przepływającą przez moją prawą rękę. Woaw... Niezwykła moc. Dotknąłem kartkę a ta rozpadła się i wyleciał z niej czarny motyl. Wpatrywałem się w niego jak zaczarowany, jak i Ladybug. Akuma była coraz wyżej. Nagle w głowie rozbrzmiał mi głos Plagga: Ma ją złapać!
- Ladybug, łap zanim odleci!
Ta wyrwała się ze swego stanu. Za pomocą swego Yo-Yo wykonała parę piruetów, zamknęła go i po chwili tej magii wyleciał z jej bronii biały, przepiękny motyl. Jakby pod wpływem impulsu chwyciła w ręce wyczarowany przedmiot i cisnęła nim w powietrze! W niesamowity sposób wszystko wokół zaczęło się naprawiać, jakby nigdy w życiu nie odbyła się tu walka.
Skalny potwór także się rozpłynął i został po nim tylko Ivan. W sercu zagościło uczucie radości. Na mych ustach uśmiech. Czyli tak czują się ci wszyscy herosi bo ratunku świata. Usłyszałem ciche pykanie dochodzące z mojego pierścionka i z kolczyków mojej partnerki. Z trzech kropek na jej kolczykach zrobiły się dwie, a na mojej łapce w pierścionku zabrakło jednej z poduszek. Już mieliśmy się zbierać, kiedy zza kontenera wyszła Alya trzymająca w rękach telefon. Zdawała się nadzwyczaj podekscytowana i podchodziła do nas wykrzykując:
- Ale numer! Kim jesteście, wspaniali superbohaterzy?! Przedstawicie się do kamery? - skierowała najpierw smartfona na czerwoną.
- Ladybug! - rzekła dziewczyna z uśmiechem i używając swej broni zwiała jak najszybciej z zakresu pola naszego widzenia. Dziewczyna posmutniała, ale zaraz obróciła się w moją stronę. Miałem jeszcze trochę czasu. Powiem coś więcej.
- A ty przystojniaku? - spytała.
Uśmiechnąłem się w stronę kamery.
- Chat Noir, wasz nowy obrońca Paryża.
Natychmiast wróciłem do domu. W idealnym czasie dotarcia na balkon przemieniłem się i z niesamowitego supermana stałem się na powrót sobą. Tak. Znowu jestem nudnym Nathanielem. Ekstra... Ledwo przeszedłem przez próg, a moja rana wróciła ze zdwojoną siłą bólu. Aż się zagiąłem.
- Ach, młody, tylko mi nie zemdlej - zaśmiał się Plagg, który przeleciał mi przed nosem - Zapomniałem ci powiedzieć, ale jak mówiłem że strój działa jako przebranie, miałem na myśli, że wszystko tak się zmienia, żeby ukryć wszelkie niedoskonałości, takie jak rany i urazy na przykład. Tak na wszelki wypadek, jakby się okazało, że koś jest sprytny i cię rozpoznał po jednej śliwie. Niestety, moc która ukrywa oznaki musi je przywrócić. A przywracanie boli. A więc, gdy będziesz transformował się, a będziesz miał nogę w gipsie, przygotuj sobie wielki zapas środków przeciwbólowych - zaśmiał się, po czym spoważniał - A teraz dawaj mi jeść! Dawaj SERA!
Ledwo doczłapałem się do kuchni. Ależ ten stwór jest wredny! Ale dzięki Bogu, że wszystko przynajmniej wyjaśnia. Mimo wszystko mógłby być milszy. Ach! Gdzie mama trzyma Doliprane*?! Moje biedne oko... Zaraz nie wytrzymam...
Po znalezieniu i przełknięciu jednej tabletki już na sam myśl o jej działaniu poczułem się lepiej. Jak to człowiek karmi się myślą, co nie? Wziąłem byle jaki ser z lodówki oraz butelkę wody dla siebie i udałem się do pokoju. A niech się nim wypcha! Położyłem go na stoliku, a sam usiadłem na kanapie i upiłem duży łyk wody. Plagg od razu rzucił się na ser i wcinał go ze smakiem.
- Ej Plagg, jak to jest że lubisz ser, skoro jesteś kotem? Nie powinieneś lubić mleka, czy coś? - zapytałem nagle z ciekawości. Zrobił strasznie obrażoną minę i odburknął:
- Po pierwsze: jestem Kwami Kota, nie kotem. Po drugie: czyli jak jesteś francuzem, to wcinasz tylko bagietki i żabie udka?! Wybacz, ale jak każdy mam prawo wyboru i mogę jeść co chcę.
- Dobrze, już dobrze, nie obrażaj się. Po prostu byłem ciekawy - westchnąłem. Po czym znów spojrzałem w jego stronę i zapytałem - A czym jest właściwie Kwami?
- Kwami to magiczne stworzenia zamieszkujące Miraculum, czyli magiczną biżuterię, taką jak twój pierścień. Nie mówiłem ci o tym? Nie? W każdym razie daję wybrańcowi moc. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
- Cóż jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju - zastanowiłem się - Co by się stało, gdybyśmy dali akumie odlecieć?
- Nie chciałbyś wiedzieć - odrzekł poważnie stwór. Po tych słowach poczułem się trochę nieswojo. Oj to dobrze że złapaliśmy... On ma rację, nie chciałbym wiedzieć, co by się stało. Zrezygnowany włączyłem telewizję i upiłem łyk wody. Głos prezenterki Nadji Chamack rozbrzmiał po całym pokoju:
- ...uratowali przed atakiem kamiennego potwora zwanego Kamienne Serce. Dostaliśmy nagranie świadka walki niezwykłych bohaterów. Z niego wynika, że dwójka niezwykle silnych i sprytnych ludzi jest wstanie nas...
Ze zdziwienia wyplułem płyn na podłogę.
- Cooo? Jestem w telewizji?! - rzekłem, przyglądając się postaci nagrywanej z perspektywy Alyi.
Plagg zaśmiał się z mojego zdziwienia.
- Myślisz, że po tym co tak niezwykłego uczyniłeś nie będziesz sławny? Nie martw się, po po kolejnych akcjach będziesz bardziej sławny.
- Będzie więcej takich akcji?! - rzekłem wzburzony.
- Dzieciaku, jednorazówka temu miastu nie pomoże. Nad miastem czuwa, niestety w negatywnym sensie, ktoś, kto posiada Miraculum Motyla i nie jest zbyt przyjazny. Delikatnie mówiąc. Normalnie Miracula nie dostają złe osoby... ale te wpadło w niepowołane ręce zaraz po... Nieważne. To ciężka sprawa. Kiedyś się dowiesz.
- Plagg? Jest jeszcze jedna, ostatnia sprawa, którą chcę wiedzieć - wziąłem oddech dużo głębszy od pozostałych - Dlaczego zostałem wybrany? Przecież nie jestem najmądrzejszy, najsprytniejszy, jestem niezdarny, chodzę z głową w chmurach, a także nie jestem wysportowany ani przystojny. Czemu ja?
Patrzył się długo na mnie swoimi zielonymi oczami. Jego usta wykrzywiły się w szczerym uśmiechu:
- Bo masz dobre serce. Ten który cię obserwował zauważył to - po jego słowach się uspokoiłem, lecz ten nagle się wkurzył i powiedział - A teraz daj mi więcej sera bo nadal jestem głodny!!!!
Westchnąwszy ze współczuciem do samego siebie zamknąłem zeszyt i wstałem ze schodów znajdujących się przed nasza szkołą. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc do spędzania czasu. Jednym z plusów jest to, że ona często też tu przebywa. No chociaż nie widziałem jej przez całe wakacje. Ale nie tylko dlatego przepadam za tym miejscem. Lubię opierać się o murek i patrzeć na przechodzących obok ludzi, nieraz wykorzystując ich do moich skromnych dzieł. Potrafiłem się zatracić w rysowaniu, nie zwracając na szybko upływającą chwilę. Zaraz, zaraz... Która godzina? Z niepokojem wyciągnąłem smartfona ze swojej torby. Gdy wyświetlacz został włączony, szybko zdałem sobie sprawę (a jak tu nie zdać sobie sprawy, patrząc na godzinę), że spędziłem tu stanowczo za dużo czasu oddając się swym fantazjom. Lekcja już się zaczęła! Pierwsza po wakacjach, a ja już jestem spóźniony! Zabawne, bo przyszedłem wcześniej, a jakoś się złożyło, że zobaczyłem dziewczynę o takim samym kolorze oczu, co Marinette, no i jakoś zacząłem ją rysować...
Miałem mało czasu, a praktycznie to go nie miałem, ale z zaciekawienia, gdy moje oczy zwróciły się z zainteresowaniem na pewną sytuację, ustałem, by jej się przypatrzeć. Ujrzałem chłopaka, który uciekał przed limuzyną i starał się dostać do szkoły. Z limuzyny krzyczała do niego pewna kobieta w okularach (pewnie jego mama), która kazała mu natychmiast wrócić, a on uparcie biegł coraz szybciej. Limuzyna przyspieszyła i zatrzymała centralnie przed szkołą, a następnie wyskoczyła z niej ona i wielkich rozmiarów, wręcz wyglądającego na goryla, kierowca wozu, by następnie zagrodzić drogę chłopakowi. Blondyn był oburzony, ale nie zaprotestował, tylko udał się do limuzyny. Gdy wsiadał do samochodu, wyszeptał tylko: "to nie fair".
Dobra, dosyć patrzenia na bogatego Pana Skurczyńskiego. Muszę iść do klasy. Będę spóźniony. Yay... Ta wizja napawała mnie przeraźliwym optymizmem... Znowu dostanę ochrzan. Taa... Ale ciekawe z kim w tym roku będę w klasie. Mam nadzieję, że ponownie będę z Marinette. No i mam nadzieję, że nie będzie Chloe tym razem. To potwór...
- Aghh, moja laska! Pomocy... - Usłyszałem po swojej lewej stronie. Starszy pan w czerwono-białej hawajskiej koszuli leżał na ziemi i z wielkim bólem wypisanym na twarzy nieudolnie starał się sięgnąć laskę leżącą za daleko, by sam dał radę. Nikt wokoło, pomimo niemałego tłumu, nie interesował się losem staruszka. Zmartwiony podbiegłem do niego, podniosłem laskę i podając mu ją spytałem: "Nic się panu nie stało?" Staruszek uśmiechnął się w moją stronę i gorąco mi podziękował.
- Pewnie gdyby nie ty, bym nadal leżał na ziemi, mój chłopcze. Masz dobre serce, szlachetne. A teraz leć do szkoły, widziałem już jak się parę razy zbierałeś - po czym skinął głową jeszcze raz na podziękowania i wspomagając się długim kawałkiem drewna, poszedł.
Uświadomiony moim potwornym spóźnieniem, spanikowałem i pobiegłem w stronę klasy.
- Nathaniel! Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina, huncwocie ty? - usłyszałem od razu, jak wszedłem do klasy - Dobrze, że w ogóle zechciałeś się zjawić... - westchnęła ciężko chemiczka, pani Mendeleiev, o sterczącej, fioletowej fryzurze i pokaźnych, czarnych okularach. Ubrana była swój ulubiony biały fartuch, dżinsy i koszulę tego samego koloru co włosy. Jej wzrok znad szkieł przeszywał mnie niczym sztylet. Poczułem aż dreszcze na plecach. - Dobra, dobra, siadaj. Wiem, że to pierwsza lekcja po wakacjach, ale czas zejść z obłoków. Jak tak, to jeszcze nie ma kilku osób... Aach! Uważaj! - Krzyknęła nauczycielka, koncertując swój wzrok na czymś za mną. Odwróciłem się i... BAM! Zostałem przewrócony pod wpływem jakiegoś ciała. I torby. Która wylądowała na mojej twarzy. Aaaała. Czuję, że będę miał sińca pod okiem.
- O mój bo... Wybacz!! - Usłyszałem słodki głos, niczym anioła, a może nawet i chóry anielskie w tle. Nie mam pojęcia. Wiedziałem tylko, że mówi Marinette. Poczułem jak moje policzki rozpalają się pod wpływem jej uroku. Ciemność przed oczami zaczęła ustępować, gdy swoimi małymi, zgrabnymi dłońmi zdjęła materiałowy przedmiot wypełniony książkami z moich oczu. Myślałem że umarłem i jestem w niebie, bo ujrzałem blask i połysk roztaczający się zza jej grzbietu, a nad jej buzi widniało... zmartwienie i strach. To nie jest niebo. W niebie się by uśmiechała. Ale i tak widziałem gwiazdy dookoła.
- Nathaniel, strasznie cię przepraszam! - wypaliła moja gwiazdeczka wstając z kolan i trzymając rękę przy swojej twarzy w przerażeniu. Jej piękne niebieskie oczy wpatrywały się we mnie... To ja w końcu jestem w niebie, czy nie?!
- Nic się nie stało, Marinette. Każdemu się zdarza przewrócić - uśmiechnąłem się do niej uspokajająco. Kurdę, mogłaby tak na mnie upadać codziennie!
- Ale... twoje oko...
Położyłem dwa palce prawej ręki na dosyć bolesne wypuklenie pod nim. Syknąłem. Ał...
Nauczycielka nie zamierzała czekać aż skończę rozmowę z miłością mojego życia, tylko od razu wtrąciła:
- Nathaniel, do pielęgniarki. Natychmiast. A ty Marinette, siadaj.
Czemu te nieczęste rozmowy z nią kończą się tak szybko? Czemu?! Ale jednak jestem szczęśliwy. Jestem z nią ponownie w klasie. A mogłem nie być. A teraz ze mną pogadała. Chociaż z przypadku. Lub wypadku. Nieważne. I tak, mimo bólu fizycznego, jestem szczęśliwy. Chyba nie mogło być lepiej.
- Aha! No nieźle ci dowaliła. Wygląda, jakbyś oberwał pięścią - szczebiotała mi nad uchem higienistka - Uważaj, będzie szczypać.
Wykrzywiłem twarz w bólu. Fakt, szczypało przeraźliwie. Brązowowłosa kobieta właśnie przemywała moją ranę chyba jakimś kwasem siarkowym czy czymś równie okropnym jak na przykład woda utleniona.
- To nic takiego - starałem zgrywać twardziela. Mimo wszystko jestem facetem. Nie będę przecież ryczał. Zresztą z każdą chwilą przyzwyczajałem się do pieczenia przy oku, wiec te uczucie stało się mniej uciążliwe.
- Widzę że twardy jesteś. Dobrze. Dziewczyny takich lubią - zażartowała, a ja niby ją słuchając, zacząłem się rozglądać po jej gabinecie. Na ścianach koloru białego wisiało zaledwie kilka obrazów przedstawiających zimowe krajobrazy, a meble również tej samej barwy co ściany, były ustawione niezwykle równo, zresztą i tak było ich niewiele. Nie było również na nich ani jednego śmiecia, a wszystkie przedmioty znajdowały się na swoich miejscach. Hmm. Czyli to nazywa się pedantyzm. W przeciwieństwie do mojego pokoju jest tu naprawdę czysto. Ale w sumie też bym wolał iść do jakiegoś specjalisty, u którego jest czysto i miałbym pewność że nic nie chodziłoby po mojej nodze. Nawet powietrze wydawało się czystsze od tego na dworze. Jedyne miejsce, w którym panował mały nieporządek znajdowało się na małym przesuwanym stoliku, na którym trzymała opatrunki, butelki z utlenioną, taśmy i proszki rożnego rodzaju. Wszystko było tak ułożone, by miała do niego jak najszybszy dostęp, tak jak teraz używała ich do mojego problemu. Odłożyła właśnie mokrą, zużytą watę, sięgnęła do małej zamrażarki znajdującej się w rogu pokoju i wyjęła z niej trochę lodu. Zawijając go w gruby materiał związała mocno.
- Dobra, a teraz odchyl głowę do tyłu, o tak... I przytrzymaj. O tak. Teraz tak siedź, przynajmniej przez kwadrans. Jeśli ci to nie przeszkadza, to muszę wypełnić parę dokumentów. W sumie i tak niedługo dzwonek, więc jeśli chcesz i o ile oko będzie w porządku to będziesz mógł wrócić na lekcję.
Nie minęło dużo czasu, a rozbrzmiał upragniony sygnał. Zdjąwszy okład poczułem się trochę lepiej. Oko zdawało się wyglądać także lepiej, więc podziękowałem kobiecie i zbierałem się do wyjścia. Otworzyłem drzwi na oścież i... ŁUP! Uderzyłem kogoś. Szybko wybiegłem w stronę poszkodowanego.
- Wybacz! - wykrzyknąłem do... Marinette? Gdy tylko zobaczyłem ją pocierającą sobie czoło,
zmieszałem się. Musiałem chyba mocno ją uderzyć. Ale kiedy ona mnie zobaczyła, zaśmiała się.
- Chyba teraz jesteśmy kwita - puściła do mnie oczko ze śmiechem, lecz zaraz potem spoważniała - chciałam cię jeszcze raz przeprosić za wcześniej. Sam przecież wiesz, jak strasznie jestem niezdarna, choć rzadko się zdarza, żeby ktoś inny też oberwał - wydawała mi się strasznie zawstydzona tym, co zrobiła. To było w niej tak uroooocze, że czułem że mogę odlecieć.
- Nic się nie stało, naprawdę - pokazałem jej oko, które stało się trochę mniej fioletowe, choć nadal na skórze była opuchlizna tej barwy - Zresztą ja też chcę przeprosić, za to przed chwilą. Nic ci nie zrobiłem?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Takie obrażenia to ja sobie zadaję codziennie sama, i to w ogromnej ilości. Raz nawet wbiegłam w ścianę, mimo że ją widziałam. Naprawdę. Patrzyłam się na nią, a i tak w nią wbiegłam- rzekła po czym zaczęła chichotać. Przesłodko chichotać. Poczułem, że zacząłem się rumienić.
- To co Nath? Wracamy do klasy? Zaraz będzie wychowawcza.
Jakbym mógł jej odmówić? Chyba tylko będąc idiotą. Kiwając zdecydowanie głową, zacząłem podążać jej krokom. Między nami była dosyć krępująca cisza. Za nic nie miałem pojęcia, jak ją przerwać. Gdy tylko otwierałem usta, zmieszany zaraz je zamykałem. Musiała to wyczuć, ponieważ odwróciła twarz w moją stronę i powiedziała:
- Ciekawe ten dzień się zaczyna, czyż nie? Wiesz, w naszej klasie będzie wiele nowych osób, z jedną osobą nawet już gadałam, no i siedzę z nią w ławce. Bardzo miła. Ale jest także parę osób z naszej starej klasy, no i niestety jest wśród nich Chloe... - rzekła ze smutkiem.
Ten rozpieszczony potwór znowu z nami jest?! No ja pierdziele...
- Zawsze mamy pecha trafić na tą złośnicę, prawda? - westchnąłem ciężko, przypominając sobie blondynkę uczesaną w kucyka, wczepionymi we włosy niczym za pomocą kleju okularami przeciwsłonecznymi i z perfidnym uśmiechem na jej gębie. Nic bym do niej nie miał, gdyby nie starała się każdemu zniszczyć życia poprzez upokorzenie, złamanie serca czy za pomocą zwykłego prześladowania. Akurat mi nic nie zrobiła jeszcze (podkreślam - JESZCZE!), ale jej główną ofiarą od najmłodszych lat jest Marinette. W dodatku przez to, że jest córką burmistrza o niebywałych wpływach, czuje się bezkarna w tym co robi. Pamiętam raz, że przez nią nawet jakiś chłopak się załamał i nie przychodził do szkoły przez miesiąc. A nie był to byle jaki mięczak.
- Taaa, ale wiesz, chyba się już przyzwyczaiłam. Tyle że ledwo się zaczęła szkoła, a ta już zajęła moje miejsce ławce na rzecz chłopaka, który ma siedzieć przed nią. Mówi że to jej przyjaciel, supermodel czy coś takiego. Pff... Ale poznałam Alyę, naprawdę spoko dziewczynę, no i myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. A ty siedzisz na tyle, jak w zeszłym roku?
- Jak będzie miejsce. Spóźnienia mają to do siebie, że łatwo stracić swoją miejscówkę. Sama wiesz z resztą, jak mi mówiłaś przed chwilą.
- Taaa... Ale na wychowawczej jeszcze się dowiemy, bo z tego co wiem, to nasza nowa wychowawczyni lubi przesadzać.
- Tak, zobaczymy.
Stanęliśmy przed drzwiami do sali. Chcąc być uprzejmym otworzyłem drzwi przed koleżanką, na co uśmiechnęła się z wdzięcznością i weszła. Zaraz potem usłyszałem jej pełen oburzenia krzyk.
- Hej! Co ty wyprawiasz? - Podeszła do jakiegoś blondasa przy pierwszej ławce od okna. Nie widziałem twarzy chłopaka, ale po tonie jego głosu wywnioskowałem, że najprawdopodobniej był przestraszony jej krzykiem. Cóż, głos miała zawsze mocny, gdy się złościła. Choć nadal nie mam pojęcia o co poszło.
- E... Ja... Yyy.. - próbował się tłumaczyć, gdy przerwał mu śmiech Chloe i jej przydupaski Sabriny, siedzącej na zeszłorocznym miejscu Mari. Ta, widząc całą sytuację westchnęła i ze złością w głosie powiedziała do całej trójki:
- No dobra, wszystko jasne, jesteście siebie warci. Bardzo śmieszne - podparła się rękami i cofnęła dwa kroki do tyłu, dzięki czemu zobaczyłem go i rozpoznałem w nim Pana Skurczyńskiego. Yyy, znaczy tego z rana, bogatego dzieciaka z limuzyną. Przeszło mi przez myśl, że może on jest tym modelem, o którym mówiła mi przed chwilą Mari. Ale zdawał się być taki sam jak Chloe, bogaty skur... Na ławce, przy której się znajdował była zużyta guma do żucia. Sądząc po reakcji mojej miłości, to była jej ławka. Chłopak jąkając się próbował jeszcze coś powiedzieć, lecz wtedy ja wtrąciłem się do akcji:
- Nowy! Co ty odpierdzielasz? Myślisz, że kim jesteś, żeby takie rzeczy robić? Nie wiem coś za jeden, ale na przyszłość radzę ci uważać i nie robić więcej takich wybryków.
Chłopak zrobił pełną przerażenia minę (nie mam pojęcia czy z powodu mojego okropnego wyglądu, czy mojego tonu), ale już się nie odezwał, tylko usiadł na pierwszej ławce od strony drzwi obok Nina, który nie wydawał się zadowolony. Bo któż chciałby siedzieć z takim chuliganem zaznajomionym z Chloe? Marinette zdawała się być spokojna, lecz czuło się od niej złość. Wyjęła chustkę z kieszeni, położyła na ławce i usiadła. W gniewie miała zamknięte oczy i skrzyżowane ręce. Postanowiłem dać jej na razie spokój i udałem się na koniec sali. Moja ławka była pusta. Żadnego towarzysza obok. Świetnie. To nawet lepiej. Wolałem mieć spokój podczas rysowania. No... Bo na lekcjach też rysuję... A z stąd mam dobry widok na wszystkich. Zwłaszcza na nią. Nawet gdy była obrażona, była taka śliczna...
Podparłem ręke o policzek i zacząłem przyglądać się jej rozmarzony. Powoli moją głowę nachodziły wspomnienia rozmowy prowadzonej przed chwilą... Nawet się nie obejrzałem, kiedy usłyszałem doniosły głos naszej nauczycielki, która przedstawiała się nowym uczniom. Z wrażenia aż wyprostowałem się i otrząsnąlem. Dobra, Nath, wiem że jesteś zakochany, ale nie chcę by jak w zeszłym roku miał same jedynki! Skup się. Lub udaj skupionego. Nieważne.
Wychowawcza się kończyła. Nie było w niej nic rewelacyjnego, ale plus dla mnie, że potrafiłem skupić się na niej, a nie na dziewczynie. Wraz dzwonkiem zacząłem zbierać swoje manatki. Nauczycielka mówiła coś o w-f, ale ja nie chodzę na takie rzeczy (z tego co wiem chodzi tylko 6 osób), więc się nie interesowalem tym.
- KIM! - usłyszałem mrożący krew w żyłach glos należący do Ivana, wielkiego jak nie wiem co chłopa, który usiłował uderzyć osobę, którą wołał. Nauczycielka od razu zareagowała:
- Ivan, co ty robisz?
- On mi... - usiłował się wytłumaczyć, ale nauczycielka nie miała najwyraźniej humoru.
- Idź do gabinetu dyrektora!
Ivan w złości zgniótł kartkę, którą trzymał, pogroził ręką Kimowi, który w tej chwili się z niego nabijał, i odszedł z nieprzyjazną miną. Ostrożnie zeszłem jemu z pola widzenia i udałem sie z resztą klasy do biblioteki. Wchodząc do pomieszczenia pachnącego starym papierem i pergaminem, uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem ten zapach. Był niezwykle kojący. Postanowiłem chwilę odczekać, by inni mogli przejść i z chłodną kalkulacją w głowie wybierałem najlepsze miejsce do szkicowania. Gdy tak stałem zamyślony i dłonią podpartą o brodę, podeszła do mnie Marinette z jakąś dziewczyną w okularach o ciemnej cerze i piwnych oczach. Wydawała mi się sympatyczna. Wtedy odezwała się moja ukochana:
- Dzięki, że wstawiłeś się za mną wcześniej. Może nie było tego po mnie widać, ale cieszyłam się, że ktoś stanął w mojej obronie. Na podziękowanie bym dała ci ciastka, które dziś przyniosłam, ale niewiele z nich przetrwało, a jak już przetrwało, to zostaly zjedzone.
- Nie musisz mi nic dawać, naprawdę. Po prostu powiedziałem mu to, co o nim myślę. Mam nadzieję, że się na ciebie nie uweźmie, bo jak tak to ja mogę zostać twoim rycerzem na białym koniu.
- Spokojna twoja głowa, nie musisz, ale dzięki - rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła. Zaszokowany i rumieniący sie powoli niczym owoc, odwazjemniłem uścisk. Moje oczy lekko zaczęły sie przymykać pod wpływem przyjemności, jakie dawał mi sam jej dotyk. Uśmiechnąłem się mimochodem. Nawet nie wiecie jakie czulem rozczarowanie, gdy tylko przerwała ową czynność. Z uśmiechem na ustach wskazała na dziewczynę z którą przyszła:
- Nathaniel, to jest Alya. Alya, to jest Nathaniel. Jest tu zupełnie nowa, więc proszę byś był dla niej miły. Dobrze? - z udawanym gestem prośby spojrzała na mnie oczami psiaka. O kurczę. A-aaż mi serce zabiło mocniej. Ledwo udało mi się odpowiedzieć, a raczej przytaknąć na jej pytanie. Wtedy odeszła, a jej koleżanka jeszcze chwilę sie za mną oglądała, a spojrzała na mnie jakby chciała mi powiedzieć: "Chyba ktoś tu się w niej podkochuje?" Tak. Jestem zakochany na zabój. I co? Nic nie poradzę, że przy niej miękną mi kolana.
Po otrząśnieciu z szoku miłosnego w końcu udałem się do najdalszego kąta, bym mógł spokojnie się skryć i nikomu nie przeszkadzać. Mimo wszystko czułem się dziwnie. Potrzebowałem odludnienia. Jako, że z natury jestem introwertykiem, nie było dla mnie to nic takiego. Lubiłem spędzać wolny czas samemu. Ale nie nacieszyłem się nim. Zaraz jak tylko wyjąłem ołówki i notatnik, ziemia się zatrzęsła. Wstrząs trwał może z sekundę, ale był potężny. Ludzie siedzący na krzesłach upadli na ziemię, w tym ja. Niefortunnie upadłem na sińca, który spowodował dawkę dosyć silnego bólu. Syknąłem i zacząłem się rozglądać. Ludzie, którzy ustali zaczęli panikować i biegać dokoła, a parę osób wypatrywało ze strachem co się dzieje. Osoby zorientowane wołało innych do telewizora ustawionego na obraz z kamer. Gdy tylko się podniosłem, trzymając się za boleśnie pulsującą i siną część twarzy, podbiegłem pod samo urządzenie. Na ekranie znajdowało się coś dziwnego, czego nie potrafiłem do końca zrozumieć. Jakiś kamienny stwór, przeogromnych rozmiarów i o świecących oczach miażdzył wręcz chodnik, zostawiając tylko gruz pod nogami. To naprawdę się działo? Gdy tylko usłyszałem polecenie nauczycielki ma natychmiastowy powrót do domu uczniów przez wyjście ewakuacyjne, natychmiast ruszyłem.
Gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju, włączyłem kanał z wiadomościami. Wszędzie było słychać tylko o tajemniczym potworze z kamienia i starciach z policjantami. Nikt nie dawał sobie z nim rady, a było już niemało rannych. Na razie żadnych ofiar śmiertelnych, ale to mogło się wkrótce zmienić. Bałem się prawdę mówiąć, ale co mogłem zrobić? Zmienić się w bohatera z moich komiksów? Niestety, ale to tak nie działa. Ale chciałbym by było inaczej. Westchnąwszy opuściłem głowę i nagle zobaczyłem coś, czego chwilę wcześniej nie widziałem. Na stoliku kawowym leżało pudełko w kształcie sześciokąta foremnego.
- Co ta rzecz robi w moim pokoju? - zapytałem samego siebie. Przed chwilą jej nie było, byłem tego pewien. Ująłem ją w dłonie i otworzyłem. Nagle w pomieszczeniu rozbłysło się zielone światło, wręcz oślepiające (jak na ironię, wszystko co drażni moje biedne oko dzieje się dzisiaj). Gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do tego dziwnego widowiska, dostrzegłem zieloną magiczną kulę, która powoli zmieniała się w czarną istotę, która ziewnęła. Szybko ustałem na nogi i odsunąłem sie od dziwnego latającego stworzenia. Nie podoba mi się to. Oj, nie podoba!
- A ty coś taki zestrachany, Nath? Myślisz że cię zjem? Jakbyś był serem to i owszem! Wiec wyluzuj... O, a co to? - podleciał do mojego ołówka i zaczął wąchać - Czy to jest jadalne?
Powoli zbliżyłem się do tego czegoś i z szeroko otwartymi oczami zabrałem mu ołówek odpowiadająć: "Nie". Naprawdę tyle się dziś działo... To staję się nie na moją głowę. Czy ja wariuję? Może z powodu tylu dzisiejszych rozmów z Marinette mój mózg juź nie wytrzymuje? Ale spokojnie...
- Czym... Ty... jesteś? - zapytałem stwora z lękiem. Bądź, co bądź, nadal wydawał mi się przerażający.
- Jestem Plagg, miło mi. Uooo, a to co to? Jak migocze.... A to mogę zjeść? - odfrunął w stronę żyrandolu.
- No chyba cię pogieło, nie leć tam! Jeszcze zepsujesz! - wykrzyknąłem, powoli przemieniając strach na złość. Te coś czuło się tu za dobrze. Postanowiłem złapać go w ręce, podskakując ku górze, ale niestety, on był szybszy. W sumie gdybym był wyższy, to bym złapał go bez problemu, ale mam tylko 167 cm wzrostu (co czyni mnie tylko o centymetr wyższym od Marinette). Plagg nic nie robił z moich próśb, dlatego poddałem się i zacząłem go wypytywać:
- Możesz mi powiedzieć coś więcej? Dlaczego tu jesteś? W moim domu?
- Więc jestem Kwami... Fuj, to coś jest obrzydliwe! Ech masz coś do jedzenia? Głodny jestem! Nie jadłem nic od kilkudziestu lat!
Westchnąłem. Więc to coś jest jakimś tam Kwami. Dobra, może jak go nakarmię, stanie się bardziej rozmowny. Przypominając sobie jego mowę o serze, przyniosłem kawalek Cheddaru i położyłem na stoliku, a sam usadowiłem się wygodnie na kanapie. Wyczekiwając jego kontynuacji wpatrywałem się jak wygląda. Ogólnie wyglądał na kota z przerośniętą głową i zielonymi kocimi oczami, a przy obu policzkach i na czole miał długie antenki. Gdy otwierał szeroko buzię, było widać dwa małe kiełki. Zniecierpliwiony już chrząknąłem, a ten jakby rozumiejąc aluzję kontynuował:
- Cóż jestem Kwami i daję posiadaczowi moc zniszczenia. Zostałeś wybrany na nowego bohatera Paryża. Aha, i jeszcze jedno. Ani słowa nikomu z otoczenia. Rodzinie, przyjaciołom, NIKOMU! Wraz ze mną przemieniasz się supe... Ale dobry ten Cheddar, masz jeszcze? Nie? Szkoda... No więc... Przemieniasz się w superbohatera, Chata Noira, zyskujesz supermoce i takie tam. Twój strój jest jednocześnie twoją tarczą, jak i przebraniem. Nikt cię nie pozna. Rozumiesz cos? - kiwnąłem głową, chociaż jedyne co zozumiałem to to, że ser mu smakuje - Tak więc ty i twoja partnerka, która też już niedługo się ujawni musicie powstrzymać Kamienne Serce, to ten potwór, kapiszi? Posiadasz moc Cataclism, która sprawia, że kiedy coś dotkniesz, od razu się niszczy, nieważne czy to mur czy stal. Lecz wtedy zostaje ci pięć minut do przemiany. Jeśli chcesz poznać czas, to na tym pierścieniu - tu wskazał na pudełko, w którym znajdował sie srebny sygnet - będzie kocia łapka. Każda minuta to jedna poduszka. Nie możesz pozwolić by ktoś zobaczył twoją twarz, dlatego gdy będziesz miał mało czasu, masz zwiewać! Po detransformacji ja opadam z sił. Żeby mnie jak najszybciej przywrócic do stanu użytkowania, musisz mnei nakarmić. Posiadasz także uniwersalny kij. Ogólnie pomagasz złapać swojej partnerce złapać akumę, która spowodowała, że ten człowiek się zmienił w potwora. Akuma ukrywa się w rzeczy należącej do ofiary. Ogarniesz wszystko później. Tylko pamiętaj: Ma ją złapać! - Tu spojrzał się w monitor telewizora - Masz mało czasu. Załóż pierścień i powiedz: Transformuj!
Powoli do mnie docierało, co się działo. Naprawdę będę superbohaterem? Mimo że założyłem pierścień, nie poczułem pewności siebie. Bałem się wypowiedzieć te słowo, które nakazał mi Plagg. Zauważył on moje wahanie.
- Co jest mały? Myślałem, że chciałeś być bohaterem? Zdobywać laski, zdobyć sławę....
- Jeśli chodzi o zdobywanie, to jest tylko jedna dziewczyna, na której mi zależy, dla której chciałbym być bohaterem! Ale ja po prostu wiem jaki jestem. Nigdy nie byłem dobry w sportach, ani w
kontaktach z ludźmi. Jakim ja miałbym być bohaterem? Łamagą?
- Nathaniel, nie bój się, ja wszystko załatwię. Takie moce zmieniają ludzi na lepsze. Kiedy się przemienisz, zniknę, ale obiecuję, że nie będzie źle. A TERAZ TRANSFORMUJ, CZAS UCIEKA!
- Transformuj...! - powiedziałem nieco niepewnie, ale mimo to zaczęło się coś dziać. Przede wszystkim Plagg został wciagnięty do sygnetu znajdującym się na moim palcu. Potem moje ciało, niczym marionetka, zaczęła wykonywać dziwne ruchy. Dwa palce prawej dłoni złączyły się i niczym w tancu przeleciały przed moją twarzą. Poczułem wtedy jakiś obiekt, jak maska. Potem lewa ręka przejechała mi nad głową, tworząc magicznie jakieś dwa przedmioty, nie ciężkie, ale wyczuwalne. Nagle pod wpływem jakiegoś wiatru moje rude włosy rozwiały się, tworząc nieporządek. Dłonie zwinęły się w pięści i podczas tego całego procesu mój codzienny strój przeistaczał się w czarny kostium. Miałem na sobie rękawiczki, lateksowy kombinezon, koci ogon jakby wykonany z paska do spodni i buty. Wszystko w kolorze czarnym. Podszedłem do lustra. Ze zdziwienia moje oczy niemal wyszły z orbit. Nie poznałem się. Miałem na sobie maskę, która zmieniała kolor moich oczu... na zielone. I nie były to byle jakie oczy. Były całe zielone. Nawet białka były zielone. W dodatku źrenice były jak prawdziwego kota. Ze zdziwieniem zauważyłem, że nie było także śladów po moim sińcu na pół twarzy. Dziwne. Czy on mówił coś o znikaniu ran podczas przemiany? I tak ciężko się go słuchałem...
Moje włosy, które na co dzień były porządnie wyszczotkowane i ułożone z grzywką do przodu, teraz były rozwichrzone i ulizane do tyłu. Na nich znajdowały sie sztuczne kocie uszy. Pod szyją miałem dzwoneczek. Wtem zobaczyłem przy pasie rurkę. To musi byc ten kij, o którym mówił Plagg. Wyciągnąłem go, wyszedłem na balkon i dotknąłem pierwszego lepszego guzika. Nagle potężnie długa rura wypchnęła mnie w powietrzeeeeee! Wrzeszczałem jak przerażony próbując ją zatrzymać. Byłem juz niewątpliwie wysoko. Wyżej niż najwyższe wieżowce. W końcu kij przestał się wydłużać, a ja odetchnąłem z ulgą. Chwyciłem go mocno nieco niżej. To był błąd. W chwilę cała rura zwinęła sie w taką wielkości 30 cm. Zacząłem spadać i wrzeszczeć, na siłę coś wklikując w kiju, gdy nagle na wysokości wieżowca wpadła we mnie jakaś postać. Zamiast w dół, oboje polecieliśmy w bok, na dach pewnego domu. Oboje obróciliśmy się parę razy. O dziwo nic mi się nie stało. Czyli o to mu chodziło, że strój działa na nas jak tarcza? Bomba! Ale jak tamta osoba? Żyje?
Podszedłem do ubranej na czerwono postaci. Akurat się podnosiła i obejrzała w moją stronę. Też miała na sobie maskę i superstrój, ale był trochę prostszy. Nie posiadał licznych kieszeni, jak mój, ale również był wykonany z lateksu, tyle że był czerwony w czarne kropki. No i była to dziewczyna. Miała niebieskie oczy i czarne, upięte w kucyk włosy. Jej maska była trochę mniejsza od mojej, no i odsłaniała trochę nos, który był pokryty kilkoma piegami. Była nawet śliczna, nie powiem, ale nic nie umywała się do Marinette, piękności o fiołkowych oczach, kruczych włosach uwiązanych w dwa kucyki, i piegach na jest kształtnym nosku. Zastanowiłem się trochę. Czyli ona jest moją partnerką?
Podałem jej rękę i powiedziałem:
- Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Ty jesteś tą moją partnerką?
- Co? Ach tak, tak. To ja. Jestem Ladybug, a ty?
- Z tego co wiem to moje kwami powiedziało, że jestem Chatem Noirem. Ale muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się, że zostanę wybrany. Prawdę mówiąc, w prawdziwym życiu jestem dość niezdarny.
Dziewczyna spojrzała sie na mnie z rozbawieniem i odetchnęła z ulgą.
- Uff, czyli nie tylko ja jedna. Też sie zdziwiłam, byłam dosyć przerażona, jeśli mam być szczera. Ale teraz nie czas na pogaduszki. Widzisz? Ten potwór zbliża sie do Stadionu! Szybko!
Wyciągnęła w jednej chwili Yo-Yo i chwytając mnie za rękę, zaczepiła je daleko i zbiegła z dachu ze mną. Na początku byłem przerazony, ale zdawała się być bardziej obeznana w superbohaterstwie niż ja. Na dodatek... Albo to magia sprawiała, albo to ona jest tak niewiarygodnie silna.
- KIM! - zdawało się słychać już z daleka, i to z ust Kamiennego Serca. Kamiennego serca? Czyżby to był przeistoczony Ivan? - Kto teraz jest przestraszonym kotem?
Postanowiłem stanąć między nimi.
- Kotem na pewno nie jest, ja tu jedyny jestem ładnym kotem. Może ze mną powalczysz? - powiedziałem do niego ze śmiechem, w duchu modląc się, żeby nie zrobił ze mnie jajecznicy. Wyciągnąłem kij, którego podstawowy mechanizm zacząłem ogarniać. Pod naciskiem mojego palca kij wydłużył się na jakieś 3 metry. Ustawiłem się jakbym przygotowywał się do walki w karate, co ku mojemu zdziwieniu wyszło mi naturalnie. Z pewnością robiłem wrażenie. A Kim uciekł w popłochu...
- Ja z tobą nie rozmawiam, Kiciu! - Ivan wymierzył zamach w moją stronę. Ja znowu jakby miał we krwi sztuki walki odskoczyłem i uderzyłem potwora w głowę kijem. Kamienne serce wtedy rozświetlił się i powiększył. Był teraz dużo większy.
W panice zacząłem rozglądać się za partnerką. Stała teraz na murawie i przerażona patrzyła na całą akcję. Pewnie była tak przerażona jak ja, tyle że ja pod wpływem adrenaliny nie pokazywałem tego. Wzrokowo przesyłając jej "pomocy", stale walczyłem i próbowałem znaleźć rzecz, którą mogła opanować akuma. Kamienny stwór w złości, że nie może mnie trafić, wyrwał bramkę do piłki nożnej i cisnął we mnie. Kiedy uniknąłem jej i bramka przeleciała górą, kątem oka zobaczyłem jak zbliża sie do Ladybug. Ta przerażona nie ruszała się. Ja też byłem przerażony. Tym że jej coś się stanie. Szybkim susem dostałem się do niej i w ostatniej chwili wypchnąłem ją z obszaru zagrożenia. Metalowe słupy bramki i siatka wylądowały z wielkim gruchotem na ścianie.
- Wiem, że się boisz, ale pamiętaj, że to ty musisz złapać akumę. Ja tego ponoć nie potrafię, a jeśli zginiesz, to nie uratujemy Paryża. Pomóż mi, ty chyba też masz jakieś supermoce?
Dziewczyna podniosła wysoko głowę. W jej oczach nie było już ani krzty strachu. Kiwnęła pewnie głową i powiedziała:
- Z tego co widzę, przy każdym ataku robi sie coraz większy. A jeśli chodzi o akumę, wydaje mi się, że jest tam gdzie jej nie widać. Ogólnie cały jest z kamienia... Czekaj! Widzisz? Jego ręka jest zaciśnieta w pięść. Może tam coś trzyma?
Przyjrzałem się potworowi. Może faktycznie coś tam ma?
- Czyli jedyne co musimy zrobić, to zmusić go do otwarcia jego kamiennej dłoni? Spoko, ale za to proszę byś włączyła się do walki!
- A może użyję swojej mocy? - i zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, krzyknęła - Lucky Charm!
Po chwili w jej rękach pojawiła się ogromna zmiotka do kurzy. Wpatrywałem się w nią zszokowany.
- To tak działa twoja moc? Nie mamy robić porządków!
- Tikki powiedziała, że będę wstanie pokonać akumę tym przedmiotem, jeżeli dobrze się zastanowię jak go użyć - powiedziała z nutą zastanowienia. Nagle krzyknęła ostrzegawczo, bo zbliżał się Ivan, który przysuwał się ze straszliwą szybkością w naszą stronę. Objąłem dziewczynę w pasie i za pomocą szybkiego skoku niczym kot wykonałem unik przed potężnym uderzeniem, które spowodowało olbrzymią dziurę w trawniku. Strzępki murawy latały dokoła, a ziemia rozbryzgała się dokoła. Brrr.. Nie chciałbym być trawą w tej chwili.
- Wymyśliłaś już coś? - zacząłem nerwowo gadać, jak wtedy, gdy ktoś mnie przepytuje przy tablicy. Nie na żarty zacząłem się denerwować. Czy damy radę? Nie mam pojęcia. Dziwnie się czuję. Jak dziecko udające bohatera. Współbohaterka chyba wyczuła moje obawy i położyła wspierająco rękę na moim ramieniu.
- Zaciśnij pięść - powiedziała do mnie. Zaskoczony wykonałem polecenie bez szemrania. Po chwili ta zaczęła łaskotać mnie pod pachami. Od razu moje mięśnie się rozluźniły, no i w sumie ja też. Ale nie pora na takie rzeczy! Już miałem jej to powiedzieć, kiedy ona wcięła się w moje słowa:
- Właśnie tak! Od razu otworzyłeś dłoń, zauważyłeś? Teraz wiem jak go podejść. Odwrócisz jego uwagę? Zmuś go, by jak najwyżej podniósł ręce!
Na jej polecenie od razu pobiegłem na potwora. Starając się go nie atakować, a jedynie rozdrażnić na tyle, by na mnie szarżował, zacząłem skakać nad jego głową. Niczym olimpijczycy skaczący o tyczce, tak ja wsparty o mój kici kij zacząłem irytować skalniaka. Starając się mnie trafić w powietrzu nie zdawał sobie sprawy z istnienia Ladybug. Ta podeszła do niego i używając kurzowej miotełki, wymusiła na nim wyczekiwaną przez nas czynność. Zaczął się śmiać donośnie i upuścił przedmiot, który okazał się zmiętą kartką papieru koloru czarnego. Postanowiłem teraz ja zadziałać z mocą. W końcu nie mamy pojęcia jak się niszczy zainfekowane przedmioty. Może do tego jest potrzebny Chat Noir? Wypowiedziałem: "Cataclism!" i poczułem potężną energię przepływającą przez moją prawą rękę. Woaw... Niezwykła moc. Dotknąłem kartkę a ta rozpadła się i wyleciał z niej czarny motyl. Wpatrywałem się w niego jak zaczarowany, jak i Ladybug. Akuma była coraz wyżej. Nagle w głowie rozbrzmiał mi głos Plagga: Ma ją złapać!
- Ladybug, łap zanim odleci!
Ta wyrwała się ze swego stanu. Za pomocą swego Yo-Yo wykonała parę piruetów, zamknęła go i po chwili tej magii wyleciał z jej bronii biały, przepiękny motyl. Jakby pod wpływem impulsu chwyciła w ręce wyczarowany przedmiot i cisnęła nim w powietrze! W niesamowity sposób wszystko wokół zaczęło się naprawiać, jakby nigdy w życiu nie odbyła się tu walka.
Skalny potwór także się rozpłynął i został po nim tylko Ivan. W sercu zagościło uczucie radości. Na mych ustach uśmiech. Czyli tak czują się ci wszyscy herosi bo ratunku świata. Usłyszałem ciche pykanie dochodzące z mojego pierścionka i z kolczyków mojej partnerki. Z trzech kropek na jej kolczykach zrobiły się dwie, a na mojej łapce w pierścionku zabrakło jednej z poduszek. Już mieliśmy się zbierać, kiedy zza kontenera wyszła Alya trzymająca w rękach telefon. Zdawała się nadzwyczaj podekscytowana i podchodziła do nas wykrzykując:
- Ale numer! Kim jesteście, wspaniali superbohaterzy?! Przedstawicie się do kamery? - skierowała najpierw smartfona na czerwoną.
- Ladybug! - rzekła dziewczyna z uśmiechem i używając swej broni zwiała jak najszybciej z zakresu pola naszego widzenia. Dziewczyna posmutniała, ale zaraz obróciła się w moją stronę. Miałem jeszcze trochę czasu. Powiem coś więcej.
- A ty przystojniaku? - spytała.
Uśmiechnąłem się w stronę kamery.
- Chat Noir, wasz nowy obrońca Paryża.
Natychmiast wróciłem do domu. W idealnym czasie dotarcia na balkon przemieniłem się i z niesamowitego supermana stałem się na powrót sobą. Tak. Znowu jestem nudnym Nathanielem. Ekstra... Ledwo przeszedłem przez próg, a moja rana wróciła ze zdwojoną siłą bólu. Aż się zagiąłem.
- Ach, młody, tylko mi nie zemdlej - zaśmiał się Plagg, który przeleciał mi przed nosem - Zapomniałem ci powiedzieć, ale jak mówiłem że strój działa jako przebranie, miałem na myśli, że wszystko tak się zmienia, żeby ukryć wszelkie niedoskonałości, takie jak rany i urazy na przykład. Tak na wszelki wypadek, jakby się okazało, że koś jest sprytny i cię rozpoznał po jednej śliwie. Niestety, moc która ukrywa oznaki musi je przywrócić. A przywracanie boli. A więc, gdy będziesz transformował się, a będziesz miał nogę w gipsie, przygotuj sobie wielki zapas środków przeciwbólowych - zaśmiał się, po czym spoważniał - A teraz dawaj mi jeść! Dawaj SERA!
Ledwo doczłapałem się do kuchni. Ależ ten stwór jest wredny! Ale dzięki Bogu, że wszystko przynajmniej wyjaśnia. Mimo wszystko mógłby być milszy. Ach! Gdzie mama trzyma Doliprane*?! Moje biedne oko... Zaraz nie wytrzymam...
Po znalezieniu i przełknięciu jednej tabletki już na sam myśl o jej działaniu poczułem się lepiej. Jak to człowiek karmi się myślą, co nie? Wziąłem byle jaki ser z lodówki oraz butelkę wody dla siebie i udałem się do pokoju. A niech się nim wypcha! Położyłem go na stoliku, a sam usiadłem na kanapie i upiłem duży łyk wody. Plagg od razu rzucił się na ser i wcinał go ze smakiem.
- Ej Plagg, jak to jest że lubisz ser, skoro jesteś kotem? Nie powinieneś lubić mleka, czy coś? - zapytałem nagle z ciekawości. Zrobił strasznie obrażoną minę i odburknął:
- Po pierwsze: jestem Kwami Kota, nie kotem. Po drugie: czyli jak jesteś francuzem, to wcinasz tylko bagietki i żabie udka?! Wybacz, ale jak każdy mam prawo wyboru i mogę jeść co chcę.
- Dobrze, już dobrze, nie obrażaj się. Po prostu byłem ciekawy - westchnąłem. Po czym znów spojrzałem w jego stronę i zapytałem - A czym jest właściwie Kwami?
- Kwami to magiczne stworzenia zamieszkujące Miraculum, czyli magiczną biżuterię, taką jak twój pierścień. Nie mówiłem ci o tym? Nie? W każdym razie daję wybrańcowi moc. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
- Cóż jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju - zastanowiłem się - Co by się stało, gdybyśmy dali akumie odlecieć?
- Nie chciałbyś wiedzieć - odrzekł poważnie stwór. Po tych słowach poczułem się trochę nieswojo. Oj to dobrze że złapaliśmy... On ma rację, nie chciałbym wiedzieć, co by się stało. Zrezygnowany włączyłem telewizję i upiłem łyk wody. Głos prezenterki Nadji Chamack rozbrzmiał po całym pokoju:
- ...uratowali przed atakiem kamiennego potwora zwanego Kamienne Serce. Dostaliśmy nagranie świadka walki niezwykłych bohaterów. Z niego wynika, że dwójka niezwykle silnych i sprytnych ludzi jest wstanie nas...
Ze zdziwienia wyplułem płyn na podłogę.
- Cooo? Jestem w telewizji?! - rzekłem, przyglądając się postaci nagrywanej z perspektywy Alyi.
Plagg zaśmiał się z mojego zdziwienia.
- Myślisz, że po tym co tak niezwykłego uczyniłeś nie będziesz sławny? Nie martw się, po po kolejnych akcjach będziesz bardziej sławny.
- Będzie więcej takich akcji?! - rzekłem wzburzony.
- Dzieciaku, jednorazówka temu miastu nie pomoże. Nad miastem czuwa, niestety w negatywnym sensie, ktoś, kto posiada Miraculum Motyla i nie jest zbyt przyjazny. Delikatnie mówiąc. Normalnie Miracula nie dostają złe osoby... ale te wpadło w niepowołane ręce zaraz po... Nieważne. To ciężka sprawa. Kiedyś się dowiesz.
- Plagg? Jest jeszcze jedna, ostatnia sprawa, którą chcę wiedzieć - wziąłem oddech dużo głębszy od pozostałych - Dlaczego zostałem wybrany? Przecież nie jestem najmądrzejszy, najsprytniejszy, jestem niezdarny, chodzę z głową w chmurach, a także nie jestem wysportowany ani przystojny. Czemu ja?
Patrzył się długo na mnie swoimi zielonymi oczami. Jego usta wykrzywiły się w szczerym uśmiechu:
- Bo masz dobre serce. Ten który cię obserwował zauważył to - po jego słowach się uspokoiłem, lecz ten nagle się wkurzył i powiedział - A teraz daj mi więcej sera bo nadal jestem głodny!!!!
Skryci za Maską ~ Rozdział 2
Cały czas miałam zamknięte oczy. Nie potrafiłam uwierzyć w szczęście! Zdawało mi się, że to tylko piękny sen, w którym spełniają się moje marzenia w najróżniejszy sposób. Jedyne, co podtrzymywało moją świadomość że to była prawda, to ciepło skóry Adriena odczuwane na mojej i jego przyspieszone bicie serca. Zdawało mi się, że on również nie potrafi tego pojąć. Przecież niemal cały czas byliśmy znajomymi z klasy, kiedy to nagle się okazało, że jednocześnie byliśmy dla siebie miłością życia. To wszystko było takie pokręcone...
Dobrze przynajmniej że wszystko wyszło na jaw. Po jakimś czasie Adrien wstał z ziemi na której chwilę wcześniej klęczeliśmy obojga i wciąż trzymając mnie za rękę, podciągnął mnie delikatnie do siebie. Gdy już zbliżyłam się do niego na odległość, nie wiem, może dziecięciu centymetrów, on kciukiem przetarł moje wilgotne oczy i cicho powiedział:
- Czyli jeśli sprawa jest wyjaśniona, to czy możemy wrócić do środka, moja Lady?
Spojrzałam nieśmiało na jego zarumienioną twarz, po czym niepewnie kiwnęłam głową. Założyliśmy na powrót nasze maski. Ścisnął moją dłoń mocno i zaczął prowadzić nas z powrotem na imprezę. Patrzyłam na niego oniemiała. Moje serce nadal biło przy nim dzikim rytmem, choć już, O DZIWO, nie zachowywałam się idiotycznie. Wiedziałam po prostu, że to Chat Noir, mój towarzysz do walki. Ciągle ten sam kocur, co zwykle: Odważny, dowcipny, flirciarski... ale jednak MÓJ PRZYJACIEL. A teraz jest i przyjacielem, i kochaną osobą... Kurczę, YAY!!! Normalnie w środku jęczę ze szczęścia!! Jestem taka szczęśliwa!! Yyyy... Spokój Marinette, spokój... Relaks... Chyba nie do końca mi przeszło.
Weszliśmy do środka. Akurat z naszym przyjściem przestała grać muzyka, a na scenę wchodził dyrektor naszej szkoły, pan Damocles. Sądząc po jego minie, nie był zbyt zadowolony stojąc na scenie. Najwidoczniej nie miał wyboru. Jako głowa szkoły ma obowiązek wygłaszać przemowy i tego typu bzdety. Wziął do ręki mikrofon i owinął go swoimi pulchnymi palcami. Chrząknął parę razy dla testu i swoim wysokim głosem rzekł:
- Witam wszystkich bardzo serdecznie na Siódmym Paryskim Balu Maskowym urządzonym przez szkołę Collège Françoise Dupont! Wybaczcie tak późne powitanie, ale przyszedłem ogłosić tylko wyniki konkursu na króla i królową balu - pośpiesznie przemawiał, nie zważając na niezadowoloną twarz naszej polonistki* Caline Bustie, która wolałaby jego przemowa była bardziej oficjalna - tak więc... - ponownie chrząknął i wziął do ręki kopertę - nasze grono pedagogiczne podczas waszej zabawy przyglądało się wam i zdecydowało. Wygrała ta para, która dziś tańczyła wręcz do upadłego i... Caline! Ja naprawdę muszę to czytać? - Pomachał kartką od niechcenia w jej stronę. Cała sala chichocząc spojrzała w tamtym kierunku. Psorka westchnęła i dała mu znak, że już nie musi. Ja z Adrienem ledwo powstrzymując się od chichotu, popatrzyliśmy się na siebie. Nie mogąc już wytrzymać, wybuchnęliśmy śmiechem, który trwał chwilę. Po czym znowu na siebie spojrzeliśmy. Ja w jego oczy. A on w moje. Uśmiechnęliśmy się do siebie i ścisnęliśmy swoje ręce. Przez chwilę miałam pragnienie, by ta chwila się już nigdy nie skończyła.
- W takim razie, za zgodą naszej organizatorki konkursu, bez zbędnego gadania ogłaszam wyniki - jednym ruchem ręki otworzył kopertę - Tak więc... Największą liczbę głosów na królewską parę otrzymali... Dziewczyna z motywem w czerwone kropki. Wzorowałaś się na Ladybug czy jak...? Co? Ach... Tak, tak, a królem jest jej towarzysz z... kocimi uszkami? Poważnie? Nie miałeś nic lepszego? Ja bym cię nie wybrał... ale oczywiście ja nie wybierałem... - popatrzył zniesmaczony - Więc mam zaszczyt ogłosić ich zwycięzcami. Zapraszam was na środek, bo...no tak... musicie teraz, jak na tradycję przystało, odtańczyć królewski taniec. A pozostałym życzę miłej zabawy. Został czas do rana, a to jeszcze kupa czasu. A ja już żegnam państwa - i zszedł z wyraźną ulgą ze sceny.
A ja? Byłam zdziwiona. Prawda jest taka: nie spodziewałam się tego za żadne skarby. Chyba Chat prędzej - ale jako Adrien zazwyczaj też wygrywał. Wydawał się niezbyt poruszony wygraną, ale się uśmiechał idąc ze mną na środek. DJ postanowił puścić jakąś z wolnych nut. Przełknęłam ślinę. Czy to miało z-znaczyć to co myślę? Czy ja... miałam zatańczyć wolnego z... A-Adrienem? Dobra, uspokój się! Przecież ty się już nawet z nim całowałaś...! Czekaj... Całowałam? O kurczę! Spokojnie, głęboki wdech... Przecież wcześniej też się z nim całowałaś... Pamiętasz? W walentynki. Kiedy Kim zwariował i akuma przejęła jego ciało. Kiedy Chat zmienił się w mojego przeciwnika, gdy próbował mnie ratować. Uratowałam go pocałunkiem. Już wtedy się z nim całowałam. A nawet przed jakimś kwadransem... Też?! Spokojnie... Oddychaj...Już dobrze...
Ale teraz... czułam się dziwnie. Miałam z nim zatańczyć? To zdawało się tak nierealne...
- Wiesz, to mi się wydaje to takie nieprawdopodobne... - usłyszałam jak szepcze mi do ucha. Zaskoczona na niego spojrzałam. Czy on używa telepatii, czy to po prostu myśli to co ja? Westchnął z ulgą i swoim seksownym głosem (kurde, już tracę przy nim zmysły... SEKSOWNYM?!) rzekł w moją stronę - nie potrafię uwierzyć, że w ciągu jednego dnia zyskałem tak dużo... Znaczy... Ja po prostu nie potrafię uwierzyć ile szczęścia miałem tuż pod nosem... W sumie czasem podejrzewałem... Znaczy, chcę powiedzieć: dziękuje. Za wszystko. I nie tylko za dzisiaj. A teraz czy zrobisz mi ten zaszczyt, moja królowo że zatańczymy? - ukłonił się nisko, pocałował delikatnie moją dłoń i uniósł wzrok na moją twarz. Na moich policzkach pojawił się delikatny rumieniec.
- Nie musisz się mnie przecież pytać... Przecież znasz odpowiedź - odpowiedziałam, nieśmiało spuszczając swe spojrzenie.
- Aż mrrrrruczę z radości - zażartował blondyn i wyprostował się. Swoją lewą ręką podniósł moją i położył ją na swoim ramieniu, po czym objął mnie nią w pasie, a prawą ujął moją dłoń i splótł nasze palce w ciasnym uścisku. Zawstydzona niepewnie spojrzałam na boki. Wokół było tak dużo ludzi... poczułam dziwny ścisk w żołądku. Speszyłam się. Teraz wszyscy na nas patrzą... każdy się przygląda, obserwuje wszelki nasz ruch. Czułam się tak dziwnie. Ale te uczucie minęło, gdy spojrzałam w jego twarz. Wyrażała takie szczęście i... spełnienie, jakby to co się działo wokół, nie miało teraz znaczenia. A teraz dla mnie też przestało mieć znaczenie. Zatonęłam w tym uczuciu razem z nim. W radości i szczęściu.
Muzyka do walca zaczęła grać, a my wraz z pierwszą nutą tańczyć. Delikatnie i powoli kołysaliśmy się w rytm utworu, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Wpatrywaliśmy się w siebie jak zaczarowani. Zdawało się, że świat przestał istnieć, a w tym pomieszczeniu znajdowały się tylko 2 osoby: On i ja...
Piosenka powoli się kończyła, a tłum zdawał się nienasycony tym całym widowiskiem. Wraz z ostatnimi dźwiękami tłum zawrzał i zaczął krzyczeć: "Gorzko! Gorzko! Pocałujta się! Gorzko!". Zaszokowana odwróciłam głowę w kierunku głównych prowokatorów. Nino, Kim, Alix i Rose... (po Rose bym się tego nie spodziewała! Taka niewinna istotka, a tu proszę jaki diabeł wcielony i to łasy na romanse). Naprawdę? Tak... Publicznie?! W sumie to nie tak, że nie mam na to ochoty... Naprawdę jeszcze raz chciałam posmakować jego ust...
Adrien nie musiał zbyt długo się zastanawiać. Od razu wbij się w moje usta, a ja zdziwiona pisnęłam. Nie spodziewałam się tak szybkiej reakcji. Jednak nie minęła chwila, a już zaczęłam się oddawać uczuciu, które mi towarzyszyło. Przylgnął do moich warg w pełnym czułości pocałunku. Jego miękkie i niesamowicie słodkie wargi delikatnie muskały moje, oddając wszystkie uczucia jakie kłębiły się w mojej głowie. To było niesamowite. Chciałam móc, zatracić się w tym całkowicie, zapomnieć o tłumie, który się nam przyglądał i wył z zadowolenia. Liczyły się tylko usta Adriena i uczucia między nami. Po chwili oderwał się od moich ust i opierając swoje czoło o moje, spojrzał mi w oczy. Automatycznie poczułam jak się rumienię, widząc przepełniony uczuciami wzrok. Ten czuły wzrok...
Całe podniecone zgromadzenie po naszym przedstawieniu znudziło się patrzeniem i kontynuowało tańce. A my dalej staliśmy na środku parkietu. Wpatrywaliśmy się w siebie. Uśmiechaliśmy. I całowaliśmy ponownie. Czy może być lepszy dzień (co ja mówię, noc) niż ten?
Poniedziałek rano. Weszłam do klasy z duszą na ramieniu. Byłam podenerwowana jak cholera. Czy to co się działo na balu było realne? Czy nikt nie odkrył, że ta dziewczyna, co wygrała na królową balu - to byłam jak? Czy Alya nie nakryła mnie na kłamstwach? Tyle pytań, a tylko jedna ja. Phi. Przynajmniej zapowiadało się, że dziś nie będzie Chloe na zajęciach. Jeden kłopot mniej. Ale dziwne, że dziś jej nie ma. Zazwyczaj nie opuszcza lekcji zaraz po imprezach. Dziwneee....
Alya nawet mnie nie zauważyła, gdy usiadłam obok niej przy ławce. Wpatrywała się w swój telefon z uwielbieniem i klikała po nim jak oszalała. Rzuciłam swoją torbę na blat i zagadnęłam ciekawa:
- Czyli jeśli sprawa jest wyjaśniona, to czy możemy wrócić do środka, moja Lady?
Spojrzałam nieśmiało na jego zarumienioną twarz, po czym niepewnie kiwnęłam głową. Założyliśmy na powrót nasze maski. Ścisnął moją dłoń mocno i zaczął prowadzić nas z powrotem na imprezę. Patrzyłam na niego oniemiała. Moje serce nadal biło przy nim dzikim rytmem, choć już, O DZIWO, nie zachowywałam się idiotycznie. Wiedziałam po prostu, że to Chat Noir, mój towarzysz do walki. Ciągle ten sam kocur, co zwykle: Odważny, dowcipny, flirciarski... ale jednak MÓJ PRZYJACIEL. A teraz jest i przyjacielem, i kochaną osobą... Kurczę, YAY!!! Normalnie w środku jęczę ze szczęścia!! Jestem taka szczęśliwa!! Yyyy... Spokój Marinette, spokój... Relaks... Chyba nie do końca mi przeszło.
Weszliśmy do środka. Akurat z naszym przyjściem przestała grać muzyka, a na scenę wchodził dyrektor naszej szkoły, pan Damocles. Sądząc po jego minie, nie był zbyt zadowolony stojąc na scenie. Najwidoczniej nie miał wyboru. Jako głowa szkoły ma obowiązek wygłaszać przemowy i tego typu bzdety. Wziął do ręki mikrofon i owinął go swoimi pulchnymi palcami. Chrząknął parę razy dla testu i swoim wysokim głosem rzekł:
- Witam wszystkich bardzo serdecznie na Siódmym Paryskim Balu Maskowym urządzonym przez szkołę Collège Françoise Dupont! Wybaczcie tak późne powitanie, ale przyszedłem ogłosić tylko wyniki konkursu na króla i królową balu - pośpiesznie przemawiał, nie zważając na niezadowoloną twarz naszej polonistki* Caline Bustie, która wolałaby jego przemowa była bardziej oficjalna - tak więc... - ponownie chrząknął i wziął do ręki kopertę - nasze grono pedagogiczne podczas waszej zabawy przyglądało się wam i zdecydowało. Wygrała ta para, która dziś tańczyła wręcz do upadłego i... Caline! Ja naprawdę muszę to czytać? - Pomachał kartką od niechcenia w jej stronę. Cała sala chichocząc spojrzała w tamtym kierunku. Psorka westchnęła i dała mu znak, że już nie musi. Ja z Adrienem ledwo powstrzymując się od chichotu, popatrzyliśmy się na siebie. Nie mogąc już wytrzymać, wybuchnęliśmy śmiechem, który trwał chwilę. Po czym znowu na siebie spojrzeliśmy. Ja w jego oczy. A on w moje. Uśmiechnęliśmy się do siebie i ścisnęliśmy swoje ręce. Przez chwilę miałam pragnienie, by ta chwila się już nigdy nie skończyła.
- W takim razie, za zgodą naszej organizatorki konkursu, bez zbędnego gadania ogłaszam wyniki - jednym ruchem ręki otworzył kopertę - Tak więc... Największą liczbę głosów na królewską parę otrzymali... Dziewczyna z motywem w czerwone kropki. Wzorowałaś się na Ladybug czy jak...? Co? Ach... Tak, tak, a królem jest jej towarzysz z... kocimi uszkami? Poważnie? Nie miałeś nic lepszego? Ja bym cię nie wybrał... ale oczywiście ja nie wybierałem... - popatrzył zniesmaczony - Więc mam zaszczyt ogłosić ich zwycięzcami. Zapraszam was na środek, bo...no tak... musicie teraz, jak na tradycję przystało, odtańczyć królewski taniec. A pozostałym życzę miłej zabawy. Został czas do rana, a to jeszcze kupa czasu. A ja już żegnam państwa - i zszedł z wyraźną ulgą ze sceny.
A ja? Byłam zdziwiona. Prawda jest taka: nie spodziewałam się tego za żadne skarby. Chyba Chat prędzej - ale jako Adrien zazwyczaj też wygrywał. Wydawał się niezbyt poruszony wygraną, ale się uśmiechał idąc ze mną na środek. DJ postanowił puścić jakąś z wolnych nut. Przełknęłam ślinę. Czy to miało z-znaczyć to co myślę? Czy ja... miałam zatańczyć wolnego z... A-Adrienem? Dobra, uspokój się! Przecież ty się już nawet z nim całowałaś...! Czekaj... Całowałam? O kurczę! Spokojnie, głęboki wdech... Przecież wcześniej też się z nim całowałaś... Pamiętasz? W walentynki. Kiedy Kim zwariował i akuma przejęła jego ciało. Kiedy Chat zmienił się w mojego przeciwnika, gdy próbował mnie ratować. Uratowałam go pocałunkiem. Już wtedy się z nim całowałam. A nawet przed jakimś kwadransem... Też?! Spokojnie... Oddychaj...Już dobrze...
Ale teraz... czułam się dziwnie. Miałam z nim zatańczyć? To zdawało się tak nierealne...
- Wiesz, to mi się wydaje to takie nieprawdopodobne... - usłyszałam jak szepcze mi do ucha. Zaskoczona na niego spojrzałam. Czy on używa telepatii, czy to po prostu myśli to co ja? Westchnął z ulgą i swoim seksownym głosem (kurde, już tracę przy nim zmysły... SEKSOWNYM?!) rzekł w moją stronę - nie potrafię uwierzyć, że w ciągu jednego dnia zyskałem tak dużo... Znaczy... Ja po prostu nie potrafię uwierzyć ile szczęścia miałem tuż pod nosem... W sumie czasem podejrzewałem... Znaczy, chcę powiedzieć: dziękuje. Za wszystko. I nie tylko za dzisiaj. A teraz czy zrobisz mi ten zaszczyt, moja królowo że zatańczymy? - ukłonił się nisko, pocałował delikatnie moją dłoń i uniósł wzrok na moją twarz. Na moich policzkach pojawił się delikatny rumieniec.
- Nie musisz się mnie przecież pytać... Przecież znasz odpowiedź - odpowiedziałam, nieśmiało spuszczając swe spojrzenie.
- Aż mrrrrruczę z radości - zażartował blondyn i wyprostował się. Swoją lewą ręką podniósł moją i położył ją na swoim ramieniu, po czym objął mnie nią w pasie, a prawą ujął moją dłoń i splótł nasze palce w ciasnym uścisku. Zawstydzona niepewnie spojrzałam na boki. Wokół było tak dużo ludzi... poczułam dziwny ścisk w żołądku. Speszyłam się. Teraz wszyscy na nas patrzą... każdy się przygląda, obserwuje wszelki nasz ruch. Czułam się tak dziwnie. Ale te uczucie minęło, gdy spojrzałam w jego twarz. Wyrażała takie szczęście i... spełnienie, jakby to co się działo wokół, nie miało teraz znaczenia. A teraz dla mnie też przestało mieć znaczenie. Zatonęłam w tym uczuciu razem z nim. W radości i szczęściu.
Muzyka do walca zaczęła grać, a my wraz z pierwszą nutą tańczyć. Delikatnie i powoli kołysaliśmy się w rytm utworu, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Wpatrywaliśmy się w siebie jak zaczarowani. Zdawało się, że świat przestał istnieć, a w tym pomieszczeniu znajdowały się tylko 2 osoby: On i ja...
Piosenka powoli się kończyła, a tłum zdawał się nienasycony tym całym widowiskiem. Wraz z ostatnimi dźwiękami tłum zawrzał i zaczął krzyczeć: "Gorzko! Gorzko! Pocałujta się! Gorzko!". Zaszokowana odwróciłam głowę w kierunku głównych prowokatorów. Nino, Kim, Alix i Rose... (po Rose bym się tego nie spodziewała! Taka niewinna istotka, a tu proszę jaki diabeł wcielony i to łasy na romanse). Naprawdę? Tak... Publicznie?! W sumie to nie tak, że nie mam na to ochoty... Naprawdę jeszcze raz chciałam posmakować jego ust...
Adrien nie musiał zbyt długo się zastanawiać. Od razu wbij się w moje usta, a ja zdziwiona pisnęłam. Nie spodziewałam się tak szybkiej reakcji. Jednak nie minęła chwila, a już zaczęłam się oddawać uczuciu, które mi towarzyszyło. Przylgnął do moich warg w pełnym czułości pocałunku. Jego miękkie i niesamowicie słodkie wargi delikatnie muskały moje, oddając wszystkie uczucia jakie kłębiły się w mojej głowie. To było niesamowite. Chciałam móc, zatracić się w tym całkowicie, zapomnieć o tłumie, który się nam przyglądał i wył z zadowolenia. Liczyły się tylko usta Adriena i uczucia między nami. Po chwili oderwał się od moich ust i opierając swoje czoło o moje, spojrzał mi w oczy. Automatycznie poczułam jak się rumienię, widząc przepełniony uczuciami wzrok. Ten czuły wzrok...
Całe podniecone zgromadzenie po naszym przedstawieniu znudziło się patrzeniem i kontynuowało tańce. A my dalej staliśmy na środku parkietu. Wpatrywaliśmy się w siebie. Uśmiechaliśmy. I całowaliśmy ponownie. Czy może być lepszy dzień (co ja mówię, noc) niż ten?
Poniedziałek rano. Weszłam do klasy z duszą na ramieniu. Byłam podenerwowana jak cholera. Czy to co się działo na balu było realne? Czy nikt nie odkrył, że ta dziewczyna, co wygrała na królową balu - to byłam jak? Czy Alya nie nakryła mnie na kłamstwach? Tyle pytań, a tylko jedna ja. Phi. Przynajmniej zapowiadało się, że dziś nie będzie Chloe na zajęciach. Jeden kłopot mniej. Ale dziwne, że dziś jej nie ma. Zazwyczaj nie opuszcza lekcji zaraz po imprezach. Dziwneee....
Alya nawet mnie nie zauważyła, gdy usiadłam obok niej przy ławce. Wpatrywała się w swój telefon z uwielbieniem i klikała po nim jak oszalała. Rzuciłam swoją torbę na blat i zagadnęłam ciekawa:
- Hej Alya! Jak tam było na balu? Ponoć fajnie!
Z bananem na twarzy spojrzała w moją stronę.
- A żebyś wiedziała! I mam pewną ciekawą teorię dotyczącą Ladybug... - po czym nachyliła się dyskretnie w moją stronę - myślę, że byli na ty balu razem. Mam nawet zdjęcia...
Zszokowana spojrzałam na moją przyjaciółkę. Moje usta wygięły się w idealne "O", a oczy poszerzyły w przerażeniu. Kurdę...
Zaśmiałam się nerwowo i pół żartem, pół serio wyszeptałam:
- Naprawdę sądzisz, że oni tam byli? Tak po prostu?
Spojrzała na mnie, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie w stronę jej komórki. Nachyliłam się nad urządzeniem. Przed moimi oczami znajdowało się zdjęcie, które przedstawiało mnie i Adriena w naszych przebraniach. Ale... TO NIE BYŁO BYLE JAKIE ZDJĘCIE!! My się na nim... całowaliśmy! Przy wszystkich... O mój boże! Ej, ciekawe czy mi je Alya prześle? Powiesiłabym je na ścia... Co ja sobie myślę?! Aaaagh!
Nie, muszę ją przekonać, że to nie są Chat Noir i Ladybug! Jeśli będzie tak myślała, będzie dalej prowadziła swoje śledztwo w tej sprawie i w końcu mnie odkryje... Muszę ją jakoś...
- Wiesz, a może to zwykli fani? Em... to w końcu bal maskowy. A ty... Ech... wybacz, ale wiesz, że ty zbyt szybko wyciągasz wnioski. No... A czy Ladybug nie ma innej fryzury? Ten, tego... Ach, Alya, nie sądzę po prostu, że to oni. No i ta opaska? Dobrze, że sobie wąsów nie dorysował.
Roześmiała się. Ale czy mi uwierzyła?
- Wiesz, chyba masz rację. Ale po prostu to słodka parka, czyż nie? No i fajne mają stroje, nie dziwne że wygrali. Trzeba być naprawdę kreatywnym, by coś takiego wymyślić, no i oczywiście odważnym, by nie wstydzić się tak chodzić. Zwłaszcza z taką kocią ozdobą na głowie. Normalnie podziw - parsknęła drwiąco.
Zaśmiałam się patrząc na fotografię. Fakt, miał dużo odwagi... Ale to sprawiało, że był bardziej słodki.
Alya nagle przybrała poważny ton:
- A co do tamtego telefonu... Ech... No wiesz... Jak się czujesz? - popatrzyła na mnie przegryzając wargę. Ach... Już dawno zapomniałam o tej sprawie. Po tamtym wydarzeniu... to przestało mieć dla mnie znaczenie. Tylko co mam jej powiedzieć?
Naszą rozmowę przerwał podźwięk uderzenia torby o ławkę, tuż przed nami. Normalnie na to bym podskoczyła dziwnie wymachując rękoma, ale tak się nie stało. Siedziałam spokojnie i patrzyłam się jak przed nami siada Adrien. Uśmiechnęłam się w jego stronę. On odwzajemnił ten gest, odwrócił się i zagadał do swojego przyjaciela, Nina. Chciałam kontynuować moją rozmowę z moją, ale dziwnie na mnie spojrzała. Aż z wrażenia jej szczena opadła. No... Nie dosłownie, ale zdawało się że niewiele brakowało, by osiągnęła swój cel.
- Tyyyyy... Jak to zrobiłaś? - cicho powiedziała - zareagowałaś nadzwyczaj normalnie. To niepokojące. Coś się między wami wydarzyło? - w chwili gdy kończyła wypowiadanie ostatniego zdania, jej oczy zamigotały paraliżująco. O MÓJ BOŻE! CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ? POMOCY...
- Ty! A jak ci się udała ran-de-wu? - niemal wykrzyknął pytanie Nino. Obie jakbyśmy zapomniały o swojej rozmowie (a może nawet i o całym świecie) i zaczęliśmy się im przysłuchiwać. Jego sąsiad rzekł jakby od niechcenia:
- A wiesz ty co? Zawiodłem się... To był jeden wielki niewypał. A to nie chciała do kina, a to nie chciała na tańce... Mówię ci, w kółko narzekała, że tam za tanio, że tam niedobrze, a gdzie indziej nawet za brzydko! Straszna, nie wiem co w niej widziałem. Ech, nawet nie wiesz jakbym wolał iść na ten bal z jakąś inną, ale ładną, mądrą i zabawną dziewczyną. No, na przykład z...zz... Marinette? - po czym puścił oczko w moim kierunku. Delikatnie się zarumieniłam i zachichotałam cicho. A to nowość. Zwłaszcza dla Alyi i Nina. Żebyście widzieli ich miny! Jakby mieli do wyboru zdziwić się na widok kosmitów albo nas szczebiocących się do siebie, z pewnością by wybraliby to drugie.
- Właściwie, jak teraz się nad tym zastanawiam, to nie taki głupi pomysł. Marinette, masz ochotę gdzieś się wybrać? Mam nadzieję, że nie jesteś wybredna?
- W sumie czemu nie. Nie mam żadnych planów.
- Świetnie. Zaraz po szkole?
- A spoko, spoko. Alya, wrócisz sama?
Jej mina mówiła sama za siebie. I o wiele więcej...
Lekcje minęły szybko, sprawnie i bezproblemowo. A teraz czekała mnie randka z Adrienem! Niesamowite!
Wychodziliśmy właśnie z klasy, gdy mój randkowicz złapał mnie za nadgarstek. Nie kontrolując siebie, a może raczej trzymając się dawnych zachowań (No co? Nie jestem jeszcze odzwyczajona od tego!), podskoczyłam.
- Kurczę, wybacz, ale zapomniałem, że dziś mam jeszcze szermierkę. Zaczekasz godzinkę? - Podrapał się w lekko zawstydzonym geście po szyi i popatrzył przepraszająco w moją stronę.
- Spoko, wiesz, pójdę na mały "patrol" po okolicy - nakreśliłam nawiasy w powietrzu i posłałam mu oczko. Zrobiłam to tylko po to, by nikt inny się nie domyślił, ale ja naprawdę miałam zamiar iść na patrol. Jako bohaterka oczywiście. Nigdy nie wiadomo, co kiedy się dzieje.
Poszłam w nieco bardziej ustronne miejsce, a dokładniej w stronę schowka na miotły. Z mojej torebki wyfrunęła Tikki. Na jej widok od razu przypomniała mi się rozmowa, którą odbyłyśmy zaraz po imprezie:
Chat Noir pożegnał mnie, a ja jakby nieprzytomna ze szczęścia patrzyłam się rozmarzona w stronę odchodzącego chłopaka. I pewnie bym tak stała, gdyby nie ona, która wychyliła główkę z torebki i powiedziała:
- Wiesz, podejrzewałam go, ale nie myślałam, że to na serio on... Ale to nawet szczęśliwy zbieg okoliczności. Albo przeznaczenie. Chociaż pamiętam, jak go kiedyś nie lubiłaś. Teraz wszystko się zmieniło, i to na o wiele lepsze, prawda?
Spojrzałam rozanielona w jej stronę i przytaknęłam.
- Wiesz Tikki? Ironią jest to, że dałabym mu dawno szansę, gdybym nie zakochała się w jego prawdziwej postaci. To mnie powstrzymywało. A tu się okazało, że to on. Jestem szczęśliwa, że się zgodziłam tym razem z nim wybrać. Gdybym zrobiła inaczej, być może nadal było jak wcześniej i umierałabym z miłości do Adriena, jak on by umierał z miłości do Ladybug. I te durne podchody. Czyż to nie jest śmieszne? - roześmiałam się
- Czyli szykuje się miłe spotkanko? - zagadnęła swoim cienkim głosikiem, kręcąc się wokoło.
- Tak, ale najpierw zrobimy mały patrol po okolicy. Nie masz nic przeciwko?
- Oczywiście! Do dzieła!
Powiedziałam zaklęcie i zaczęła się moja przemiana. Kolczyki zmieniły swój kolor i wzór, pojawiła się maska i zostałam odziana w kombinezon z czerwonego w czarne kropki lateksu. Niemal natychmiast chwyciłam yo-yo i wyszłam z kryjówki. Dzięki niemu dostałam się na dach wieżowca niczym Spider-Man, tyle że w damskiej wersji. Usiadłam na jego skraju i z westchnieniem rozglądałam się po okolicy. Było aż nazbyt spokojnie. Żadnych wypadków, porwań, kradzieży... Niby zło nigdy nie śpi, ale ostatnio naprawdę jest nazbyt spokojnie. Z jednej strony przyjęłam to z radością, ale z drugiej nie dawało mi to spokoju. Ale nie na długo. Wkrótce wypatrzyłam jakiegoś dzieciaka wybiegającego na ulicę, gdzie jechało dosyć szybko jakieś auto. Odetchnęłam z ulgą (ale nie dlatego, że dzieciak wybiegł!). Coś jednak się dzieje. Prędko ruszyłam mu z pomocą. W powietrzu złapałam chłopaczka, po czym oddałam przerażonej matce. Po wielu podziękowaniach z jej strony, kiwnęłam głową i wróciłam na miejsce. Już ktoś tam czekał na mnie. Chat Noir. Uśmiechnęłam się na jego widok:
- Witaj kocie - podeszłam do niego i złożyłam mu pocałunek na policzku. Na ten wyczyn zareagował pozytywnie - aż mu się oczy roztoczyły blaskiem, jak nigdy.
- Długo czekałaś? - spytał nonszalancko.
- Nie, jesteś szybciej niż się spodziewałam. Czyżbyś się wymknął?
Zaczął się szczerzyć w moją stronę.
- Chyba czytasz w moich myślach. Więc co? Idziemy?
- A gdzie mnie pan zabiera? - spróbowałam się dowiedzieć czegoś od tajemniczego chłopaka, na co dostałam tylko odpowiedź w postaci ruchu zasuwania ust.
Poszliśmy do kina. Niby proste, ale jak dla mnie na randkę idealne. A najlepsze, że byłam tu z kimś dla mnie wyjątkowym. Wchodząc do środka od razu rzucił mi się w oczy plakat pewnego filmu, który o dziwo było o nas. "Ladybug i Chat Noir". Roześmiana pokazałam go mojemu towarzyszowi. On także zareagował ze śmiechem. Przybrał pytającą minę pod tytułem "idziemy?", na co od razu kiwnęłam głową i pociągnęłam go szybko za rękę w stronę kasy po bilety. Nie ma bata, chce tę film zobaczyć. Jestem ciekawa, o czym on opowiada. Ba, wiadomo że o nas, ale w jaki sposób? Tego się nie dowiem, dopóki go nie zobaczę.
Wyposażeni w popcorn i colę weszliśmy na salę kinową. W sali znajdowało się niewiele osób, ale nam to nie przeszkadzało. Usiedliśmy na samym tyle, jeszcze po drodze gadając i chichocząc co chwilę. Film jeszcze się nie zaczął - trwały reklamy. Wykorzystaliśmy tę okazję by chwilę porozmawiać o naszym życiu i co się w nim dzieje. Dowiedziałam się wielu ciekawostek z jego życia, między innymi jak poznał Chloe, że bardzo lubi jeść słodycze, zwłaszcza ciastka czekoladowe oraz to że ma bardzo surowego ojca. Współczułam mu tego ostatniego, ale zaraz pstryknął mnie w nos, bym się nie zamartwiała. W zemście szturchnęłam go w żebro, na co zwinął się z bólu - haha, punkt dla mnie.
Rozpoczął się seans. Nie powiem, film był nader ciekawy. Opowiadał o dziewczynie Joanne, chodzącej do szkoły tak jak ja. Niczym się nie różniła od innych, tyle że w dniu 15 urodzin dostała od babci magiczne kolczyki, które pozwalały jej przemieniać się w dowolnej chwili w bohaterkę. Z natury była blondynką o niezwykłych szarozielonych oczach, lecz podczas transformacji zmieniała jej się fryzura, oczy, a nawet karnacja. W tej samej szkole, choć nie w tej samej klasie był także chłopak imieniem Michael, który był dosyć problematycznym chłopakiem, ale o dobrym sercu. Przypadkiem na ulicy znalazł pierścień, który bardzo mu się spodobał i wtedy odkrył że jest magiczny. Razem z Ladybug chronili Paryż. Jako superbohaterowie bardzo się kochali i spędzali ze sobą każdy wolny czas, ale nie zdradzali swoich postaci przed sobą, jakby w obawie przed Hawkmothem. Nie wiedzieli, że w swoich prywatnych postaciach tak naprawdę się nienawidzą. Są wrogami najwyższej rangi. Film zakończył się gdy Michael przyłapuje Joanne na zmianie. Przyznaję, to był jeden z lepszych filmów, które zdarzyło mi się obejrzeć. Zadowolona spojrzałam na Adriena. On również był zadowolony. Ale miał pretensje do paru spraw, z czym się ze mną podzielił. Przede wszystkim brakowało mu kocich żartów. Niemrrrrraśnie.
Następnie poszliśmy do kawiarni, na czekoladowe ciastka, które tak lubił. W sumie ja też je uwielbiałam, ale w piekarni moich rodziców miałam okazję jeść je często. Więc zamówiłam dla siebie tylko kawę, ale nie przeszkadzało mi to w podkradaniu od niego jednego ciacha (on jest większym ciachem) czy... dziesięć. W każdym razie spędziliśmy miło czas, i nawet się nie obejrzeliśmy, a za oknem zrobiło się dosyć ciemno. Odprowadził mnie do domu i przed wejściem do niego powiedziałam:
- Dziękuję za miło spędzony czas. Może jeszcze kiedyś tak wyskoczymy?
- Myślałem, że już nigdy nie zapytasz - posłał mi szeroki uśmiech.
Już miałam odejść, kiedy złapał mnie w tali, chwycił moją brodę swoją zgrabną dłonią i pocałował czule. Chwilę później złapałam go obiema dłońmi za policzki. Wolną ręką pogładził mnie po włosach. Minął dłuższy czas, zanim się od siebie odkleiliśmy. Położyłam mu głowę na piersi i westchnęłam radośnie.
- Mari, jest jeszcze jedna rzecz, o którą muszę cię spytać. Czy zostałabyś moją dziewczyną?
Zaśmiałam się.
- To jeszcze nią nie jestem? Ty podły kocurze, wykorzystałeś mnie? - rzekłam żartobliwie, po czym pocałowałam go w nos.
- Od dziś wolę byś nazywała mnie kotku - stwierdził i pocałował mnie w czoło.
Prychnęłam na tę propozycję. Ale poczułam przyjemne uczucie w brzuchu - motylki, które sprawiały, że czułam się tak przyjemnie. Dobrze, że nie akumy. Nagle przypomniało mi się coś, co na chwilę mnie zamurowało. Spojrzałam przestraszona na mojego chłopaka (Jej! Mojego! W końcu to mogę powiedzieć!!) i wyszeptałam:
- A co powiemy Nino i Alyi o naszym związku?
Naszą rozmowę przerwał podźwięk uderzenia torby o ławkę, tuż przed nami. Normalnie na to bym podskoczyła dziwnie wymachując rękoma, ale tak się nie stało. Siedziałam spokojnie i patrzyłam się jak przed nami siada Adrien. Uśmiechnęłam się w jego stronę. On odwzajemnił ten gest, odwrócił się i zagadał do swojego przyjaciela, Nina. Chciałam kontynuować moją rozmowę z moją, ale dziwnie na mnie spojrzała. Aż z wrażenia jej szczena opadła. No... Nie dosłownie, ale zdawało się że niewiele brakowało, by osiągnęła swój cel.
- Tyyyyy... Jak to zrobiłaś? - cicho powiedziała - zareagowałaś nadzwyczaj normalnie. To niepokojące. Coś się między wami wydarzyło? - w chwili gdy kończyła wypowiadanie ostatniego zdania, jej oczy zamigotały paraliżująco. O MÓJ BOŻE! CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ? POMOCY...
- Ty! A jak ci się udała ran-de-wu? - niemal wykrzyknął pytanie Nino. Obie jakbyśmy zapomniały o swojej rozmowie (a może nawet i o całym świecie) i zaczęliśmy się im przysłuchiwać. Jego sąsiad rzekł jakby od niechcenia:
- A wiesz ty co? Zawiodłem się... To był jeden wielki niewypał. A to nie chciała do kina, a to nie chciała na tańce... Mówię ci, w kółko narzekała, że tam za tanio, że tam niedobrze, a gdzie indziej nawet za brzydko! Straszna, nie wiem co w niej widziałem. Ech, nawet nie wiesz jakbym wolał iść na ten bal z jakąś inną, ale ładną, mądrą i zabawną dziewczyną. No, na przykład z...zz... Marinette? - po czym puścił oczko w moim kierunku. Delikatnie się zarumieniłam i zachichotałam cicho. A to nowość. Zwłaszcza dla Alyi i Nina. Żebyście widzieli ich miny! Jakby mieli do wyboru zdziwić się na widok kosmitów albo nas szczebiocących się do siebie, z pewnością by wybraliby to drugie.
- Właściwie, jak teraz się nad tym zastanawiam, to nie taki głupi pomysł. Marinette, masz ochotę gdzieś się wybrać? Mam nadzieję, że nie jesteś wybredna?
- W sumie czemu nie. Nie mam żadnych planów.
- Świetnie. Zaraz po szkole?
- A spoko, spoko. Alya, wrócisz sama?
Jej mina mówiła sama za siebie. I o wiele więcej...
Lekcje minęły szybko, sprawnie i bezproblemowo. A teraz czekała mnie randka z Adrienem! Niesamowite!
Wychodziliśmy właśnie z klasy, gdy mój randkowicz złapał mnie za nadgarstek. Nie kontrolując siebie, a może raczej trzymając się dawnych zachowań (No co? Nie jestem jeszcze odzwyczajona od tego!), podskoczyłam.
- Kurczę, wybacz, ale zapomniałem, że dziś mam jeszcze szermierkę. Zaczekasz godzinkę? - Podrapał się w lekko zawstydzonym geście po szyi i popatrzył przepraszająco w moją stronę.
- Spoko, wiesz, pójdę na mały "patrol" po okolicy - nakreśliłam nawiasy w powietrzu i posłałam mu oczko. Zrobiłam to tylko po to, by nikt inny się nie domyślił, ale ja naprawdę miałam zamiar iść na patrol. Jako bohaterka oczywiście. Nigdy nie wiadomo, co kiedy się dzieje.
Poszłam w nieco bardziej ustronne miejsce, a dokładniej w stronę schowka na miotły. Z mojej torebki wyfrunęła Tikki. Na jej widok od razu przypomniała mi się rozmowa, którą odbyłyśmy zaraz po imprezie:
Chat Noir pożegnał mnie, a ja jakby nieprzytomna ze szczęścia patrzyłam się rozmarzona w stronę odchodzącego chłopaka. I pewnie bym tak stała, gdyby nie ona, która wychyliła główkę z torebki i powiedziała:
- Wiesz, podejrzewałam go, ale nie myślałam, że to na serio on... Ale to nawet szczęśliwy zbieg okoliczności. Albo przeznaczenie. Chociaż pamiętam, jak go kiedyś nie lubiłaś. Teraz wszystko się zmieniło, i to na o wiele lepsze, prawda?
Spojrzałam rozanielona w jej stronę i przytaknęłam.
- Wiesz Tikki? Ironią jest to, że dałabym mu dawno szansę, gdybym nie zakochała się w jego prawdziwej postaci. To mnie powstrzymywało. A tu się okazało, że to on. Jestem szczęśliwa, że się zgodziłam tym razem z nim wybrać. Gdybym zrobiła inaczej, być może nadal było jak wcześniej i umierałabym z miłości do Adriena, jak on by umierał z miłości do Ladybug. I te durne podchody. Czyż to nie jest śmieszne? - roześmiałam się
- Czyli szykuje się miłe spotkanko? - zagadnęła swoim cienkim głosikiem, kręcąc się wokoło.
- Tak, ale najpierw zrobimy mały patrol po okolicy. Nie masz nic przeciwko?
- Oczywiście! Do dzieła!
Powiedziałam zaklęcie i zaczęła się moja przemiana. Kolczyki zmieniły swój kolor i wzór, pojawiła się maska i zostałam odziana w kombinezon z czerwonego w czarne kropki lateksu. Niemal natychmiast chwyciłam yo-yo i wyszłam z kryjówki. Dzięki niemu dostałam się na dach wieżowca niczym Spider-Man, tyle że w damskiej wersji. Usiadłam na jego skraju i z westchnieniem rozglądałam się po okolicy. Było aż nazbyt spokojnie. Żadnych wypadków, porwań, kradzieży... Niby zło nigdy nie śpi, ale ostatnio naprawdę jest nazbyt spokojnie. Z jednej strony przyjęłam to z radością, ale z drugiej nie dawało mi to spokoju. Ale nie na długo. Wkrótce wypatrzyłam jakiegoś dzieciaka wybiegającego na ulicę, gdzie jechało dosyć szybko jakieś auto. Odetchnęłam z ulgą (ale nie dlatego, że dzieciak wybiegł!). Coś jednak się dzieje. Prędko ruszyłam mu z pomocą. W powietrzu złapałam chłopaczka, po czym oddałam przerażonej matce. Po wielu podziękowaniach z jej strony, kiwnęłam głową i wróciłam na miejsce. Już ktoś tam czekał na mnie. Chat Noir. Uśmiechnęłam się na jego widok:
- Witaj kocie - podeszłam do niego i złożyłam mu pocałunek na policzku. Na ten wyczyn zareagował pozytywnie - aż mu się oczy roztoczyły blaskiem, jak nigdy.
- Długo czekałaś? - spytał nonszalancko.
- Nie, jesteś szybciej niż się spodziewałam. Czyżbyś się wymknął?
Zaczął się szczerzyć w moją stronę.
- Chyba czytasz w moich myślach. Więc co? Idziemy?
- A gdzie mnie pan zabiera? - spróbowałam się dowiedzieć czegoś od tajemniczego chłopaka, na co dostałam tylko odpowiedź w postaci ruchu zasuwania ust.
Poszliśmy do kina. Niby proste, ale jak dla mnie na randkę idealne. A najlepsze, że byłam tu z kimś dla mnie wyjątkowym. Wchodząc do środka od razu rzucił mi się w oczy plakat pewnego filmu, który o dziwo było o nas. "Ladybug i Chat Noir". Roześmiana pokazałam go mojemu towarzyszowi. On także zareagował ze śmiechem. Przybrał pytającą minę pod tytułem "idziemy?", na co od razu kiwnęłam głową i pociągnęłam go szybko za rękę w stronę kasy po bilety. Nie ma bata, chce tę film zobaczyć. Jestem ciekawa, o czym on opowiada. Ba, wiadomo że o nas, ale w jaki sposób? Tego się nie dowiem, dopóki go nie zobaczę.
Wyposażeni w popcorn i colę weszliśmy na salę kinową. W sali znajdowało się niewiele osób, ale nam to nie przeszkadzało. Usiedliśmy na samym tyle, jeszcze po drodze gadając i chichocząc co chwilę. Film jeszcze się nie zaczął - trwały reklamy. Wykorzystaliśmy tę okazję by chwilę porozmawiać o naszym życiu i co się w nim dzieje. Dowiedziałam się wielu ciekawostek z jego życia, między innymi jak poznał Chloe, że bardzo lubi jeść słodycze, zwłaszcza ciastka czekoladowe oraz to że ma bardzo surowego ojca. Współczułam mu tego ostatniego, ale zaraz pstryknął mnie w nos, bym się nie zamartwiała. W zemście szturchnęłam go w żebro, na co zwinął się z bólu - haha, punkt dla mnie.
Rozpoczął się seans. Nie powiem, film był nader ciekawy. Opowiadał o dziewczynie Joanne, chodzącej do szkoły tak jak ja. Niczym się nie różniła od innych, tyle że w dniu 15 urodzin dostała od babci magiczne kolczyki, które pozwalały jej przemieniać się w dowolnej chwili w bohaterkę. Z natury była blondynką o niezwykłych szarozielonych oczach, lecz podczas transformacji zmieniała jej się fryzura, oczy, a nawet karnacja. W tej samej szkole, choć nie w tej samej klasie był także chłopak imieniem Michael, który był dosyć problematycznym chłopakiem, ale o dobrym sercu. Przypadkiem na ulicy znalazł pierścień, który bardzo mu się spodobał i wtedy odkrył że jest magiczny. Razem z Ladybug chronili Paryż. Jako superbohaterowie bardzo się kochali i spędzali ze sobą każdy wolny czas, ale nie zdradzali swoich postaci przed sobą, jakby w obawie przed Hawkmothem. Nie wiedzieli, że w swoich prywatnych postaciach tak naprawdę się nienawidzą. Są wrogami najwyższej rangi. Film zakończył się gdy Michael przyłapuje Joanne na zmianie. Przyznaję, to był jeden z lepszych filmów, które zdarzyło mi się obejrzeć. Zadowolona spojrzałam na Adriena. On również był zadowolony. Ale miał pretensje do paru spraw, z czym się ze mną podzielił. Przede wszystkim brakowało mu kocich żartów. Niemrrrrraśnie.
Następnie poszliśmy do kawiarni, na czekoladowe ciastka, które tak lubił. W sumie ja też je uwielbiałam, ale w piekarni moich rodziców miałam okazję jeść je często. Więc zamówiłam dla siebie tylko kawę, ale nie przeszkadzało mi to w podkradaniu od niego jednego ciacha (on jest większym ciachem) czy... dziesięć. W każdym razie spędziliśmy miło czas, i nawet się nie obejrzeliśmy, a za oknem zrobiło się dosyć ciemno. Odprowadził mnie do domu i przed wejściem do niego powiedziałam:
- Dziękuję za miło spędzony czas. Może jeszcze kiedyś tak wyskoczymy?
- Myślałem, że już nigdy nie zapytasz - posłał mi szeroki uśmiech.
Już miałam odejść, kiedy złapał mnie w tali, chwycił moją brodę swoją zgrabną dłonią i pocałował czule. Chwilę później złapałam go obiema dłońmi za policzki. Wolną ręką pogładził mnie po włosach. Minął dłuższy czas, zanim się od siebie odkleiliśmy. Położyłam mu głowę na piersi i westchnęłam radośnie.
- Mari, jest jeszcze jedna rzecz, o którą muszę cię spytać. Czy zostałabyś moją dziewczyną?
Zaśmiałam się.
- To jeszcze nią nie jestem? Ty podły kocurze, wykorzystałeś mnie? - rzekłam żartobliwie, po czym pocałowałam go w nos.
- Od dziś wolę byś nazywała mnie kotku - stwierdził i pocałował mnie w czoło.
Prychnęłam na tę propozycję. Ale poczułam przyjemne uczucie w brzuchu - motylki, które sprawiały, że czułam się tak przyjemnie. Dobrze, że nie akumy. Nagle przypomniało mi się coś, co na chwilę mnie zamurowało. Spojrzałam przestraszona na mojego chłopaka (Jej! Mojego! W końcu to mogę powiedzieć!!) i wyszeptałam:
- A co powiemy Nino i Alyi o naszym związku?
Skryci za Maską ~ Rozdział 1
Popatrzyłam na Adriena, wychylając powoli się za drzewa. Ja cię, jaki on jest przystojny! Piękne zielone tęczówki, uśmiech jak z reklamy, włosy blond o perfekcyjnej barwie... Był dla mnie wprost idealny, niezależnie jak na niego spojrzałam. Nagle podczas mojego stanu zauroczenia jego osobą, on odwrócił głowę akurat w moją stronę i gdy zorientował się że na niego patrzę, zaczął machać do mnie delikatnie ręką z uśmiechem na twarzy. Szybko schowałam się z powrotem, próbując zapanować nad moim rumieńcem, który pojawił się z szybkością światła. Ja nie mogę, ja nie mogę, no ja nie mogę! Pomachał mi! Jaki on jest słodki!! Awww...Emmm... Serio...? Znowu...? No kurde, Marinette, uspokój się, relaks - głęboki wdech... Yyyych! Aaach... Yyyych! Aaaaach...
Oddychałam, próbując się opanować, z jakże pięknym wdziękiem hipopotama... Jakież to cudaczne. Z natury wcale nie jestem taka nieśmiała i wcale się tak głupio nie zachowuje. Tak tylko się dzieje, gdy ON znajduje się w zasięgu mojego wzroku. Wtedy moje serce wariuje, a mój mózg odłącza się od ciała. Udaje mu się zapanować na powrót nad mą postacią tylko w sytuacjach kryzysowych. Dziwnie być zakochanym tak do szaleństwa jak ja.
Położyłam ręce na twarzy i powoli, podpierając się plecami o korę, usiadłam na trawie pod drzewem, które znajdowało się w parku. Czemu to tak się zawsze kończy? Potrafię być przy nim opanowana jedynie w klasie i tylko gdy załatwiamy sprawy szkolne, chociaż i to wymaga wielkiego wysiłku z mojej strony. Przy relacjach innych niż sprawy wymienione powyżej staję się nerwowa i zaczynam mówić bez sensu. Powoli odkryłam twarz i po dłuższym czasie opuściłam dłonie, kładąc je na zgiętych kolanach przede mną, po czym ponuro spojrzałam przed siebie.
Park był naprawdę piękny. Zwłaszcza jesienią. Ławki pomalowane na zielono wręcz idealnie
współgrały z ową jesienną tonacją kolorystyczną. Dzieci wokoło biegały i się śmiały, jakby znajdowały się w swoim świecie. Także wszędzie liście o zabarwieniu pomarańczowym i czerwonym tańczyły z niebywałą subtelnością z delikatnym wiaterkiem, a następnie również z gracją opadały na ziemię. Końcówki moich warg uniosły się mimochodem, oczy delikatnie zaś zmrużyły. Przyjemnie było patrzeć na taką chwilę. Zwłaszcza, że słońce milutko świeciło, a prawie żadnych chmur. Chociaż trzeba przyznać, zrobiło się troszkę zimno. Czułam gęsią skórkę na karku, ale nic sobie z tego nie robiłam. Mam nauczkę, że nie zabrałam jakiegoś szalika czy apaszki. Delikatnie drżałam. Nagle błękitny materiał, i to dość znajomo wyglądający, mignął mi w kącie oka.
- Zimno dzisiaj, trzymaj - usłyszałam ciepły i czuły głos za moim lewym ramieniem, który ku mojemu przerażeniu, BYŁ ZNAJOMY!
Dzięki szybkiemu obrotowi mojej głowy przed moimi oczami znajdował się nie kto inny jak Adrien. Na moich policzkach zaczynał płonąć szkarłat, więc złapałam szalik chłopaka i zawinęłam prędko wokół swojej szyi i policzkach zakrywając właśnie je najstaranniej jak mogłam. Potem wyszeptałam półgłosem, tak że niemal niesłyszalnie:
- Dziękuje...
Bałam się, że powiedziałam to jednak zbyt cicho. Najwidoczniej on jednak usłyszał, ponieważ uśmiechnął się i kiwnął głową. Następnie jakby gdyby nic usiadł koło mnie, opierając się i wyprostowując nogi. Gdy znalazł się tak blisko mnie, tak że jego ramie dotykało mojego, spowodowało to u mnie kolejny dreszcz. Tym razem z podniecenia i radości. Zdawało mi się, że szalik już niewiele zakrywa. Czułam że cała moja twarz już przypomina dojrzałego pomidora. Kurczę, jestem taka dziwna!
Jednak Adrien nie zdawał się zauważyć mej "pięknej" twarzyczki, zaś musiał odczuć me drżenie. Musiało mu się zdawać że jest mi nadal zimno, ponieważ usiadł prosto i zaczął zdejmować swoją koszulę. Czy on nie ma pod spodem samej podkoszulki?! Zaczęłam się denerwować, że tak się o mnie martwi, więc zaczęłam gorączkowo machać rękami na krzyż .
- Adrien, nie!! - ups, trochę zbyt nerwowo to powiedziałam! - Yyy... Znaczy... nie musisz... Nic mi... nic mi się nie stanie. Wystarczy mi ten szalik... Dobrze?
Oddychałam, próbując się opanować, z jakże pięknym wdziękiem hipopotama... Jakież to cudaczne. Z natury wcale nie jestem taka nieśmiała i wcale się tak głupio nie zachowuje. Tak tylko się dzieje, gdy ON znajduje się w zasięgu mojego wzroku. Wtedy moje serce wariuje, a mój mózg odłącza się od ciała. Udaje mu się zapanować na powrót nad mą postacią tylko w sytuacjach kryzysowych. Dziwnie być zakochanym tak do szaleństwa jak ja.
Położyłam ręce na twarzy i powoli, podpierając się plecami o korę, usiadłam na trawie pod drzewem, które znajdowało się w parku. Czemu to tak się zawsze kończy? Potrafię być przy nim opanowana jedynie w klasie i tylko gdy załatwiamy sprawy szkolne, chociaż i to wymaga wielkiego wysiłku z mojej strony. Przy relacjach innych niż sprawy wymienione powyżej staję się nerwowa i zaczynam mówić bez sensu. Powoli odkryłam twarz i po dłuższym czasie opuściłam dłonie, kładąc je na zgiętych kolanach przede mną, po czym ponuro spojrzałam przed siebie.
Park był naprawdę piękny. Zwłaszcza jesienią. Ławki pomalowane na zielono wręcz idealnie
współgrały z ową jesienną tonacją kolorystyczną. Dzieci wokoło biegały i się śmiały, jakby znajdowały się w swoim świecie. Także wszędzie liście o zabarwieniu pomarańczowym i czerwonym tańczyły z niebywałą subtelnością z delikatnym wiaterkiem, a następnie również z gracją opadały na ziemię. Końcówki moich warg uniosły się mimochodem, oczy delikatnie zaś zmrużyły. Przyjemnie było patrzeć na taką chwilę. Zwłaszcza, że słońce milutko świeciło, a prawie żadnych chmur. Chociaż trzeba przyznać, zrobiło się troszkę zimno. Czułam gęsią skórkę na karku, ale nic sobie z tego nie robiłam. Mam nauczkę, że nie zabrałam jakiegoś szalika czy apaszki. Delikatnie drżałam. Nagle błękitny materiał, i to dość znajomo wyglądający, mignął mi w kącie oka.
- Zimno dzisiaj, trzymaj - usłyszałam ciepły i czuły głos za moim lewym ramieniem, który ku mojemu przerażeniu, BYŁ ZNAJOMY!
Dzięki szybkiemu obrotowi mojej głowy przed moimi oczami znajdował się nie kto inny jak Adrien. Na moich policzkach zaczynał płonąć szkarłat, więc złapałam szalik chłopaka i zawinęłam prędko wokół swojej szyi i policzkach zakrywając właśnie je najstaranniej jak mogłam. Potem wyszeptałam półgłosem, tak że niemal niesłyszalnie:
- Dziękuje...
Bałam się, że powiedziałam to jednak zbyt cicho. Najwidoczniej on jednak usłyszał, ponieważ uśmiechnął się i kiwnął głową. Następnie jakby gdyby nic usiadł koło mnie, opierając się i wyprostowując nogi. Gdy znalazł się tak blisko mnie, tak że jego ramie dotykało mojego, spowodowało to u mnie kolejny dreszcz. Tym razem z podniecenia i radości. Zdawało mi się, że szalik już niewiele zakrywa. Czułam że cała moja twarz już przypomina dojrzałego pomidora. Kurczę, jestem taka dziwna!
Jednak Adrien nie zdawał się zauważyć mej "pięknej" twarzyczki, zaś musiał odczuć me drżenie. Musiało mu się zdawać że jest mi nadal zimno, ponieważ usiadł prosto i zaczął zdejmować swoją koszulę. Czy on nie ma pod spodem samej podkoszulki?! Zaczęłam się denerwować, że tak się o mnie martwi, więc zaczęłam gorączkowo machać rękami na krzyż .
- Adrien, nie!! - ups, trochę zbyt nerwowo to powiedziałam! - Yyy... Znaczy... nie musisz... Nic mi... nic mi się nie stanie. Wystarczy mi ten szalik... Dobrze?
- Na pewno?
W tej chwili nie było mi ani trochę zimno. Było mi bardzo gorąco. Moje policzki to istny piec.
Popatrzył na mnie. Czułam jak jego wzrok przeszywa mnie na wskroś. Szybko skinęłam głową, odwróciłam wzrok i udałam, że na coś się patrzę. Siedzieliśmy tak jakiś czas, po czym uformowało się między nami coś na wzór rozmowy, o ile się to uznaje, jeśli jedna strona próbuje rozmawiać, a druga, ta bardziej zawstydzona, pojękuje jakieś przypadkowe dźwięki. Jakimś cudem w końcu udało mu się otworzyć paszczę i zacząć gadać jak normalny człowiek (no dobra, nie do końca, ale przynajmniej prawie wcale się nie jąkałam (no dobra, nie jąkałam się na tyle, że brzmiałam przez połowę czasu normalnie)). Zaczął się mnie pytać co tam u mnie, jak minął dzień, co lubię robić, a ja się wypytywałam go o wszystko, o czym pomyślałam. Czas upływał bardzo przyjemnie. Nim się zorientowałam słońce znajdowało się już nisko na niebie, gotowe by powoli zajść. Rozmowa byłą bardzo przyjemna, dopóki jakoś nie gdy zeszliśmy na temat superbohaterów (nie pytajcie jak). On wtedy zamilkł na chwilkę, po czym otworzył usta, tak jakby starał się coś mi powiedzieć, ale szybko je zamknął. Westchnął wkurzony. Kątem oka zaobserwowałam że jego oczy przybrały smutny wyraz, a twarz stała się deczko różowa.
Ni stąd, ni zowąd do moich uszu dotarł do płacz dziecka. Coś musiało się stać. Szybkim ruchem się podniosłam. Powoli zaczęłam zdejmować szalik, mówiąc, że muszę się zbierać. Wtedy on położył rękę na moim ramieniu i powiedział: "oddasz jutro". Kiwnęłam głową i pobiegłam szybko przed siebie, szukając jakiegoś bezludnego miejsca, w którym bym mogła dokonać transformacji. Wbiegłam w uliczkę, której nikogo nie było, tylko kontener na śmieci i parę pudeł. Gdy już miałam otworzyć torbę i zawołać Tikki, zza kontenera wykroczyła postać, która zwykle się pojawia po mojej transformacji i z którą zazwyczaj powstrzymuję zło w tym mieście. Był to Chat Noir. Miał na sobie swój zwyczajowy czarny kombinezon z ogonem z długiego paska "a'la do spodni" (jak to zwykłam nazywać), maskę na pół twarzy, która sprawiała, że jego białka w oczach przyjmowały zielone zabarwienie, jak i jego tęczówki oraz kocie uszka zatwierdzone na półdługich jasnych blond włosach. Co za traf, że musiał się zjawić akurat teraz. Już raz spotkałam go gdy byłam w swojej postaci, lecz było to z innej przyczyny. Teraz będę musiała czekać aż sam opuści to miejsce i wtedy będe mogła w końcu to zrobić. Jednak wcale nie miał zamiaru mnie opuścić. Uśmiechnął się zuchwale i przywitał mnie z dosyć wesołym głosem, jakby coś wprawiło go w dobry humor.
- Cześć Marinette! Dawno się nie widzieliśmy od czasu, gdy ratowałem świat przed twoim kochasiem. Co tam u ciebie słychać?
Narcystyczny jak zawsze, gdy jest przed jakąś "damą w opresji". Dobre sobie. Z tego co pamiętam, to razem ratowaliśmy miasto (bo gdzie tam świat, ale wymyśla -_-), ponieważ nawet w postaci mej skromnej osoby podpowiadałam mu to i owo. Cóż być może jego ego ulega zwiększeniu w towarzystwie, które musi być ratowane? No i kochaś? To, że podobam się chłopakom nic nie znaczy...
Uśmiechnęłam się złośliwie i odpowiedziałam:
- To czemu tracisz czas na rozmowie ze mną, zamiast ratować ten"świat"? - jednocześnie podkreśliłam palcami słowo świat.
- Właściwie miałem to w zamiarze, gdy usłyszałem płacz dziecka, ale okazało się że po prostu wypuścił balona, wiec go złapałem i mu oddałem. Fałszywy alarm.
Przynajmniej jedna dobra wiadomość wiadomość. Nie muszę się przemieniać.
- Czyli co, masz czas wolny? Miłego spędzenia go, ja muszę lecieć. Pozdrów Ladybug.
Przeszłam obok niego. Jakąś chwilę szłam w ciszy, gdy w pewnym momencie usłyszałam słowa:
- Mogę cię o coś spytać?
Jego głos nie był już tak pewny siebie jak poprzednio. Można było wyczuć w nim skrępowanie, ale słychać było nadzieję. Delikatnie zmarszczyłam brwi. Powinnam być już dawno w domu. Nawet nie odwracając się, spojrzałam zegarek. Wyszeptałam cicho "O cholera!" Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak jest późno! Zasiedziałam się w parku o jakieś półtora godziny za długo. Szybko biegnąc, krzyknęłam do tyłu:
- Nie mam zbytnio czasu! Jeśli masz jakiś problem to zapytaj Ladybug!
Wtedy on zdesperowany krzyknął:
- Kiedy to właśnie chodzi o nią!
Słysząc to, zatrzymałam się. Zaskoczona skupiłam wzrok na Chacie. Dopiero wtedy zdałam sobie, że sprawa musi być naprawdę ciężka. Jego oczy unikały mojego spojrzenia. Były wpatrzone w jakiś szczegół na murze i wyrażały wielkie zawstydzenie i uczucie bezsilności. Mogłabym wręcz przysiąc, że zaszkliły się. Z jego twarzy zniknął uśmieszek, który raczył wszystkich wokół. Za to ustąpiła miejsce dwóm czerwonym plamom po obu stronach jego buźki. Było widać jak bardzo jest poważny. Westchnęłam, po czym wzięłam w ręce telefon. Po kilkunastu sekundach klikania na nim i machania palcem, uśmiechnęłam się do niego.
- Mam w tej chwili nieco czasu. Przejdziemy się gdzieś?
W tej chwili nie było mi ani trochę zimno. Było mi bardzo gorąco. Moje policzki to istny piec.
Popatrzył na mnie. Czułam jak jego wzrok przeszywa mnie na wskroś. Szybko skinęłam głową, odwróciłam wzrok i udałam, że na coś się patrzę. Siedzieliśmy tak jakiś czas, po czym uformowało się między nami coś na wzór rozmowy, o ile się to uznaje, jeśli jedna strona próbuje rozmawiać, a druga, ta bardziej zawstydzona, pojękuje jakieś przypadkowe dźwięki. Jakimś cudem w końcu udało mu się otworzyć paszczę i zacząć gadać jak normalny człowiek (no dobra, nie do końca, ale przynajmniej prawie wcale się nie jąkałam (no dobra, nie jąkałam się na tyle, że brzmiałam przez połowę czasu normalnie)). Zaczął się mnie pytać co tam u mnie, jak minął dzień, co lubię robić, a ja się wypytywałam go o wszystko, o czym pomyślałam. Czas upływał bardzo przyjemnie. Nim się zorientowałam słońce znajdowało się już nisko na niebie, gotowe by powoli zajść. Rozmowa byłą bardzo przyjemna, dopóki jakoś nie gdy zeszliśmy na temat superbohaterów (nie pytajcie jak). On wtedy zamilkł na chwilkę, po czym otworzył usta, tak jakby starał się coś mi powiedzieć, ale szybko je zamknął. Westchnął wkurzony. Kątem oka zaobserwowałam że jego oczy przybrały smutny wyraz, a twarz stała się deczko różowa.
Ni stąd, ni zowąd do moich uszu dotarł do płacz dziecka. Coś musiało się stać. Szybkim ruchem się podniosłam. Powoli zaczęłam zdejmować szalik, mówiąc, że muszę się zbierać. Wtedy on położył rękę na moim ramieniu i powiedział: "oddasz jutro". Kiwnęłam głową i pobiegłam szybko przed siebie, szukając jakiegoś bezludnego miejsca, w którym bym mogła dokonać transformacji. Wbiegłam w uliczkę, której nikogo nie było, tylko kontener na śmieci i parę pudeł. Gdy już miałam otworzyć torbę i zawołać Tikki, zza kontenera wykroczyła postać, która zwykle się pojawia po mojej transformacji i z którą zazwyczaj powstrzymuję zło w tym mieście. Był to Chat Noir. Miał na sobie swój zwyczajowy czarny kombinezon z ogonem z długiego paska "a'la do spodni" (jak to zwykłam nazywać), maskę na pół twarzy, która sprawiała, że jego białka w oczach przyjmowały zielone zabarwienie, jak i jego tęczówki oraz kocie uszka zatwierdzone na półdługich jasnych blond włosach. Co za traf, że musiał się zjawić akurat teraz. Już raz spotkałam go gdy byłam w swojej postaci, lecz było to z innej przyczyny. Teraz będę musiała czekać aż sam opuści to miejsce i wtedy będe mogła w końcu to zrobić. Jednak wcale nie miał zamiaru mnie opuścić. Uśmiechnął się zuchwale i przywitał mnie z dosyć wesołym głosem, jakby coś wprawiło go w dobry humor.
- Cześć Marinette! Dawno się nie widzieliśmy od czasu, gdy ratowałem świat przed twoim kochasiem. Co tam u ciebie słychać?
Narcystyczny jak zawsze, gdy jest przed jakąś "damą w opresji". Dobre sobie. Z tego co pamiętam, to razem ratowaliśmy miasto (bo gdzie tam świat, ale wymyśla -_-), ponieważ nawet w postaci mej skromnej osoby podpowiadałam mu to i owo. Cóż być może jego ego ulega zwiększeniu w towarzystwie, które musi być ratowane? No i kochaś? To, że podobam się chłopakom nic nie znaczy...
Uśmiechnęłam się złośliwie i odpowiedziałam:
- To czemu tracisz czas na rozmowie ze mną, zamiast ratować ten"świat"? - jednocześnie podkreśliłam palcami słowo świat.
- Właściwie miałem to w zamiarze, gdy usłyszałem płacz dziecka, ale okazało się że po prostu wypuścił balona, wiec go złapałem i mu oddałem. Fałszywy alarm.
Przynajmniej jedna dobra wiadomość wiadomość. Nie muszę się przemieniać.
- Czyli co, masz czas wolny? Miłego spędzenia go, ja muszę lecieć. Pozdrów Ladybug.
Przeszłam obok niego. Jakąś chwilę szłam w ciszy, gdy w pewnym momencie usłyszałam słowa:
- Mogę cię o coś spytać?
Jego głos nie był już tak pewny siebie jak poprzednio. Można było wyczuć w nim skrępowanie, ale słychać było nadzieję. Delikatnie zmarszczyłam brwi. Powinnam być już dawno w domu. Nawet nie odwracając się, spojrzałam zegarek. Wyszeptałam cicho "O cholera!" Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak jest późno! Zasiedziałam się w parku o jakieś półtora godziny za długo. Szybko biegnąc, krzyknęłam do tyłu:
- Nie mam zbytnio czasu! Jeśli masz jakiś problem to zapytaj Ladybug!
Wtedy on zdesperowany krzyknął:
- Kiedy to właśnie chodzi o nią!
Słysząc to, zatrzymałam się. Zaskoczona skupiłam wzrok na Chacie. Dopiero wtedy zdałam sobie, że sprawa musi być naprawdę ciężka. Jego oczy unikały mojego spojrzenia. Były wpatrzone w jakiś szczegół na murze i wyrażały wielkie zawstydzenie i uczucie bezsilności. Mogłabym wręcz przysiąc, że zaszkliły się. Z jego twarzy zniknął uśmieszek, który raczył wszystkich wokół. Za to ustąpiła miejsce dwóm czerwonym plamom po obu stronach jego buźki. Było widać jak bardzo jest poważny. Westchnęłam, po czym wzięłam w ręce telefon. Po kilkunastu sekundach klikania na nim i machania palcem, uśmiechnęłam się do niego.
- Mam w tej chwili nieco czasu. Przejdziemy się gdzieś?
Chwilę później znaleźliśmy się na dachu najwyższego wieżowca w pobliskiej dzielnicy. Przypominał balkon, taki dach jaki widywało się filmach. Idąc po betonowej powierzchni i patrząc na niebo, które w tej chwili zabarwiło się na różowo dzięki zachodzącemu słońcu, starałam się wyobrazić co by było gdyby teraz znajdował się tu ze mną Adrien. Gdyby podszedł do mnie i na tym tle pocałował czule... Uśmiechnęłam się pod nosem i cicho zaśmiałam. Może kiedyś?
Cóż, w tej chwili jestem z Chatem Noirem. Czas mu pomóc. Nawet jeśli nie ma pojęcia, że to ja jestem Ladybug. Po prostu muszę udawać, że to nie ja. Proste.
Podeszłam do dosyć wysokiej barierki i opierając się ramionami o nią, spytałam:
- No to w czym problem?
Cóż, tak szczerze to wiem w czym problem. Nie jestem taka głupia. Tylko dotąd myślałam, że nie jest tak poważny.
Cicho chrząknął i zastanawiając się jeszcze jakiś czas powiedział:
- Jestem beznadziejnie w niej zakochany... Nie wiem co robić. Niby przed nią udaje pewnego siebie i w ogóle, ale... ja... naprawdę chciałbym... by zauważyła, jak bardzo ją kocham... Co ja mam zrobić? - po czym ukrył twarz w dłoniach i próbował zapanować nad łzami.
W tej chwili wyglądał on jak mały potulny i smutny kociak. Aż mi się zrobiło żal, że nie mogę odwzajemnić jego uczuć. Moje serce należy do Adriena...
W tej samej chwili uświadomiłam sobie, że jestem w tak samo beznadziejnej sytuacji co facet przeciw mnie. Do moich oczu napłynęły łzy. Odwróciłam się od niego i utkwiłam spojrzenie gdzieś w dali. Gdzieś na zachodzącym słońcu, które wydało mi się bardzo piękne, jak również i smutne zarazem...
Z łamiącym się głosem odpowiedziałam na jego pytanie:
- Mnie nie pytaj... - po czym zaczęłam gorzko płakać. Brawo Marinette! Jeszcze tego brakowało, jeszcze przy tym kolesiu! Pewnie! Ale cóż, rozpłakałam się na dobre. Noir to usłyszał. Podszedł do mnie i przytulił.
- Chyba oboje jesteśmy w kiepskiej sytuacji uczuciowej, nie?
Wtulona w jego pierś mruknęłam potwierdzająco. A jakże! Oboje kochamy kogoś kto najwyraźniej nas nie kocha... Świat bywa okrutny. Położył swój podbródek na mojej głowie i powiedział:
- Wypłacz się... Wiesz, z tego ile ciebie znam - nagle zaśmiał się nerwowo - znaczy... no... choć to bardzo mało... myślę że jesteś miła, sympatyczna i słodka momentami, więc dziwne, że twój wybranek tego nie widzi... Ale w sumie moja wybranka też tego nie widzi lub co gorsza po prostu ignoruje. Może w jej oczach jestem po prostu zadufanym palantem.... - gdy mówił ostatnie słowa, jeszcze z płaczliwym, choć w miarę męskim głosem, coś mnie ukłuło w sercu. Owszem, zdarzało się że tak myślałam. Zdaje się, że po prostu naprawdę byłam ślepa. Myślałam, że będąc Ladybug po prostu mnie wyrywa...
Po chwili z pierścionka u jego dłoni dobiegło głośne pikanie. W jednej chwili moje łzy przeszły. Miło było się wypłakać, ale czas by zmykał, inaczej on się przemieni i ujawni mi swoją osobę.
- Na co czekasz? Leć! Ze mną wszystko dobrze... Martw się raczej o siebie. A jeśli chcesz mej rady to możesz zaprosić Ladybug na randkę czy coś. Nie wiem czy się zgodzi, ale powiedz jej po prostu żeby dała ci szanse. Może zrozumie... - pociągnęłam parę razy nosem i wykrzywiłam swoje usta coś na kształt uśmiechu.
Kiwnął głową, i przez łzy zawtórował moją minę. W błyskawicznym tempie zniknął z zakresu mojego widzenia. Cóż, ja też powinnam znikać, jest bardzo późno, słońce prawie całkowicie zniknęło za horyzontem. Znienacka Tikki wyskoczyła z torebki i przeleciała koło mojego nosa. Jest ona bardzo słodką istotką koloru czerwonego z kilkoma dużymi kropkami na ciele. Jej głowa z dwoma antenkami jest trochę większa niż reszta ciała, ale dzięki temu wygląda naprawdę słodko. Patrzyłam jak kręci się dookoła i mówi swoim wysokim głosikiem:
- Czyli to znaczy, że dasz Chat Noirowi szanse?
Delikatnie wzruszyłam ramionami.
- A jak ci się wydaje? To przeze mnie tak cierpi. Niech przez chwilę będzie szczęśliwy...
- A czy ty będziesz szczęśliwa? - wciąż się dopytywała. Zastanowiłam się chwilkę. To czy będę szczęśliwa, nie zależy ode mnie, tylko od drugiej strony. U kota jest tak samo. To wszystko zależy ode mnie.
- Wiesz Tikki, to nie takie proste... W sumie mogłabym się spytać Adriena, czy nie chciałby się gdzieś ze mną wybrać, ale założę się, że nie będzie miał czasu czy coś w tym stylu.
Oczy Tikki zalśniły dziwnym blaskiem. Och nie. Coś znowu jej zaświtało w głowie. Nie dałam jej dokończyć, gdyż od razu powiedziałam jej że już późno i naprawdę czas do domu. Westchnęła, lecz po chwili już rozpoczęła się transformacja. Gdy byłam gotowa, szybko zeszłam z budynku za pomocą mojego yo-yo. Szybko się rozejrzałam po okolicy, tak na wszelki wypadek gdyby działa się tu jakaś rozróba. Nie widząc nic niepokojącego, uspokoiłam się.
Jako superbohaterka zawsze szybko się poruszam, więc nic dziwnego, gdy byłam w okolicy mojego domu po czasie 20-30 sekund. Jednak nie zdążyłam się do niego dostać. Moją drogę zastawił mi wielki czarny kot, szczerzący się od ucha do ucha z kolorkami na twarzy. Mowa tu oczywiście o Chat'cie. Najpewniej przyuważył mnie gdzieś w okolicy. Czyli nie mogę wejść do domu, bo będzie wiedział gdzie mieszkam. Świetnie! Po prostu znakomicie! Popatrzyłam na niego jak spod byka. Zrobił nieco zdziwioną minę, jednak nie stracił swojego dobrego humoru. Dziwne, bo jeszcze chwilę temu płakał. Czy Ladybug naprawdę tak na niego działa? Że miło podłego nastroju, pod wpływem ukochanej osoby zmienia mu się...? Kurde no, zastanów się Marinette! Przecież sama tak masz w towarzystwie Adriena! Wcale nie jesteś wyjątkiem! Zawsze zaczynasz uśmiechać się jak głupia, gdy do ciebie pomacha czy odezwie... Serio, naprawdę? Stuknęłam sobie w głową.
Chłopak wydał się zaskoczony.
- Czy ja ci może przeszkadzam?
- Nie, to nie to... Po prostu coś sobie przypomniałam - przewróciłam oczami - a ty? co tu robisz?
- Właściwie, to korzystając z okazji że cię zobaczyłem, chciałem się ciebie spytać... miałabyś może ochotę wybrać się gdzieś ze mną w najbliższym czasie? Nic takiego wielkiego, ale byśmy sobie pogadali czy coś takiego... Tylko nie skreślaj mnie na...
Przerwałam mu w pół słowa.
- W porządku.
Cóż, w tej chwili jestem z Chatem Noirem. Czas mu pomóc. Nawet jeśli nie ma pojęcia, że to ja jestem Ladybug. Po prostu muszę udawać, że to nie ja. Proste.
Podeszłam do dosyć wysokiej barierki i opierając się ramionami o nią, spytałam:
- No to w czym problem?
Cóż, tak szczerze to wiem w czym problem. Nie jestem taka głupia. Tylko dotąd myślałam, że nie jest tak poważny.
Cicho chrząknął i zastanawiając się jeszcze jakiś czas powiedział:
- Jestem beznadziejnie w niej zakochany... Nie wiem co robić. Niby przed nią udaje pewnego siebie i w ogóle, ale... ja... naprawdę chciałbym... by zauważyła, jak bardzo ją kocham... Co ja mam zrobić? - po czym ukrył twarz w dłoniach i próbował zapanować nad łzami.
W tej chwili wyglądał on jak mały potulny i smutny kociak. Aż mi się zrobiło żal, że nie mogę odwzajemnić jego uczuć. Moje serce należy do Adriena...
W tej samej chwili uświadomiłam sobie, że jestem w tak samo beznadziejnej sytuacji co facet przeciw mnie. Do moich oczu napłynęły łzy. Odwróciłam się od niego i utkwiłam spojrzenie gdzieś w dali. Gdzieś na zachodzącym słońcu, które wydało mi się bardzo piękne, jak również i smutne zarazem...
Z łamiącym się głosem odpowiedziałam na jego pytanie:
- Mnie nie pytaj... - po czym zaczęłam gorzko płakać. Brawo Marinette! Jeszcze tego brakowało, jeszcze przy tym kolesiu! Pewnie! Ale cóż, rozpłakałam się na dobre. Noir to usłyszał. Podszedł do mnie i przytulił.
- Chyba oboje jesteśmy w kiepskiej sytuacji uczuciowej, nie?
Wtulona w jego pierś mruknęłam potwierdzająco. A jakże! Oboje kochamy kogoś kto najwyraźniej nas nie kocha... Świat bywa okrutny. Położył swój podbródek na mojej głowie i powiedział:
- Wypłacz się... Wiesz, z tego ile ciebie znam - nagle zaśmiał się nerwowo - znaczy... no... choć to bardzo mało... myślę że jesteś miła, sympatyczna i słodka momentami, więc dziwne, że twój wybranek tego nie widzi... Ale w sumie moja wybranka też tego nie widzi lub co gorsza po prostu ignoruje. Może w jej oczach jestem po prostu zadufanym palantem.... - gdy mówił ostatnie słowa, jeszcze z płaczliwym, choć w miarę męskim głosem, coś mnie ukłuło w sercu. Owszem, zdarzało się że tak myślałam. Zdaje się, że po prostu naprawdę byłam ślepa. Myślałam, że będąc Ladybug po prostu mnie wyrywa...
Po chwili z pierścionka u jego dłoni dobiegło głośne pikanie. W jednej chwili moje łzy przeszły. Miło było się wypłakać, ale czas by zmykał, inaczej on się przemieni i ujawni mi swoją osobę.
- Na co czekasz? Leć! Ze mną wszystko dobrze... Martw się raczej o siebie. A jeśli chcesz mej rady to możesz zaprosić Ladybug na randkę czy coś. Nie wiem czy się zgodzi, ale powiedz jej po prostu żeby dała ci szanse. Może zrozumie... - pociągnęłam parę razy nosem i wykrzywiłam swoje usta coś na kształt uśmiechu.
Kiwnął głową, i przez łzy zawtórował moją minę. W błyskawicznym tempie zniknął z zakresu mojego widzenia. Cóż, ja też powinnam znikać, jest bardzo późno, słońce prawie całkowicie zniknęło za horyzontem. Znienacka Tikki wyskoczyła z torebki i przeleciała koło mojego nosa. Jest ona bardzo słodką istotką koloru czerwonego z kilkoma dużymi kropkami na ciele. Jej głowa z dwoma antenkami jest trochę większa niż reszta ciała, ale dzięki temu wygląda naprawdę słodko. Patrzyłam jak kręci się dookoła i mówi swoim wysokim głosikiem:
- Czyli to znaczy, że dasz Chat Noirowi szanse?
Delikatnie wzruszyłam ramionami.
- A jak ci się wydaje? To przeze mnie tak cierpi. Niech przez chwilę będzie szczęśliwy...
- A czy ty będziesz szczęśliwa? - wciąż się dopytywała. Zastanowiłam się chwilkę. To czy będę szczęśliwa, nie zależy ode mnie, tylko od drugiej strony. U kota jest tak samo. To wszystko zależy ode mnie.
- Wiesz Tikki, to nie takie proste... W sumie mogłabym się spytać Adriena, czy nie chciałby się gdzieś ze mną wybrać, ale założę się, że nie będzie miał czasu czy coś w tym stylu.
Oczy Tikki zalśniły dziwnym blaskiem. Och nie. Coś znowu jej zaświtało w głowie. Nie dałam jej dokończyć, gdyż od razu powiedziałam jej że już późno i naprawdę czas do domu. Westchnęła, lecz po chwili już rozpoczęła się transformacja. Gdy byłam gotowa, szybko zeszłam z budynku za pomocą mojego yo-yo. Szybko się rozejrzałam po okolicy, tak na wszelki wypadek gdyby działa się tu jakaś rozróba. Nie widząc nic niepokojącego, uspokoiłam się.
Jako superbohaterka zawsze szybko się poruszam, więc nic dziwnego, gdy byłam w okolicy mojego domu po czasie 20-30 sekund. Jednak nie zdążyłam się do niego dostać. Moją drogę zastawił mi wielki czarny kot, szczerzący się od ucha do ucha z kolorkami na twarzy. Mowa tu oczywiście o Chat'cie. Najpewniej przyuważył mnie gdzieś w okolicy. Czyli nie mogę wejść do domu, bo będzie wiedział gdzie mieszkam. Świetnie! Po prostu znakomicie! Popatrzyłam na niego jak spod byka. Zrobił nieco zdziwioną minę, jednak nie stracił swojego dobrego humoru. Dziwne, bo jeszcze chwilę temu płakał. Czy Ladybug naprawdę tak na niego działa? Że miło podłego nastroju, pod wpływem ukochanej osoby zmienia mu się...? Kurde no, zastanów się Marinette! Przecież sama tak masz w towarzystwie Adriena! Wcale nie jesteś wyjątkiem! Zawsze zaczynasz uśmiechać się jak głupia, gdy do ciebie pomacha czy odezwie... Serio, naprawdę? Stuknęłam sobie w głową.
Chłopak wydał się zaskoczony.
- Czy ja ci może przeszkadzam?
- Nie, to nie to... Po prostu coś sobie przypomniałam - przewróciłam oczami - a ty? co tu robisz?
- Właściwie, to korzystając z okazji że cię zobaczyłem, chciałem się ciebie spytać... miałabyś może ochotę wybrać się gdzieś ze mną w najbliższym czasie? Nic takiego wielkiego, ale byśmy sobie pogadali czy coś takiego... Tylko nie skreślaj mnie na...
Przerwałam mu w pół słowa.
- W porządku.
Otworzył swoje usta szeroko ze zdziwienia.
- Serio? Powiem szczerze, spodziewałem się jakiegoś wykrętu... Ale tak naprawdę, naprawdę?
- Tak, naprawdę. No przecież sama ci to... znaczy... eee ... przecież... czasem, no muszę się jakoś rozerwać, czyż nie? - zaśmiałam się nerwowo. Za bardzo się rozpędziłam z tłumaczeniem. Brawo, jeszcze parę słów naprzód i się dowiedziałby kim naprawdę jestem. Brawa dla mnie.
Pokręciłam parę razy głową, próbując się uspokoić. Gdy w miarę szybko ochłonęłam, spytałam się:
- A właściwie gdzie mielibyśmy się spotkać?
- Cóż, w pewnej szkole odbędzie się bal maskowy. Każdy może przyjść, niezależnie nawet czy tam się uczy, czy nie. No i z osoba towarzysząca mile widziana. Miałabyś ochotę?
Hmm.. bal maskowy. Jeśli to jest to co myślę, to w mojej szkole. Jeśli zgodzę się pójść z nim, będę musiała się tak zamaskować, by żaden z moich znajomych mnie nie poznał. Zaraz.. przecież nie pójdę w kostiumie Ladybug, hello? To znaczy, że będę musiała iść jako Ladybug, nie wyglądając jak ona i jednocześnie tak, żeby on mnie poznał, a nie poznali mnie znajomi? Czyli najprawdopodobniej w ludzkiej postaci, ale zamasko... Aargh! Kurdę! Może zamiast snuć plany, najpierw się w końcu spytasz gdzie?
Chyba wyczuł pytanie w moich oczach, które się zmrużyły, a brwi nad nimi wygięły się zaciekawione, gdyż zaraz odparł:
- W tej szkole w sąsiedniej ulicy.
HAHAHA. Szczęście mi nie dopisuje. Czyli z mych informacji wynika, że będę musiała przyjść zamaskowana tak, by on mnie poznał, ale na przykład Alya nie. Świetnie. No chyba że...
- Dobrze. - Powiedziałam bez chwili wahania - Spotykamy się na miejscu, tylko powiedz mi jeszcze kiedy? - Wiadomo, że wiem, ba; ale on tego nie wie.
- W sobotę, koło 18.
- Serio? Powiem szczerze, spodziewałem się jakiegoś wykrętu... Ale tak naprawdę, naprawdę?
- Tak, naprawdę. No przecież sama ci to... znaczy... eee ... przecież... czasem, no muszę się jakoś rozerwać, czyż nie? - zaśmiałam się nerwowo. Za bardzo się rozpędziłam z tłumaczeniem. Brawo, jeszcze parę słów naprzód i się dowiedziałby kim naprawdę jestem. Brawa dla mnie.
Pokręciłam parę razy głową, próbując się uspokoić. Gdy w miarę szybko ochłonęłam, spytałam się:
- A właściwie gdzie mielibyśmy się spotkać?
- Cóż, w pewnej szkole odbędzie się bal maskowy. Każdy może przyjść, niezależnie nawet czy tam się uczy, czy nie. No i z osoba towarzysząca mile widziana. Miałabyś ochotę?
Hmm.. bal maskowy. Jeśli to jest to co myślę, to w mojej szkole. Jeśli zgodzę się pójść z nim, będę musiała się tak zamaskować, by żaden z moich znajomych mnie nie poznał. Zaraz.. przecież nie pójdę w kostiumie Ladybug, hello? To znaczy, że będę musiała iść jako Ladybug, nie wyglądając jak ona i jednocześnie tak, żeby on mnie poznał, a nie poznali mnie znajomi? Czyli najprawdopodobniej w ludzkiej postaci, ale zamasko... Aargh! Kurdę! Może zamiast snuć plany, najpierw się w końcu spytasz gdzie?
Chyba wyczuł pytanie w moich oczach, które się zmrużyły, a brwi nad nimi wygięły się zaciekawione, gdyż zaraz odparł:
- W tej szkole w sąsiedniej ulicy.
HAHAHA. Szczęście mi nie dopisuje. Czyli z mych informacji wynika, że będę musiała przyjść zamaskowana tak, by on mnie poznał, ale na przykład Alya nie. Świetnie. No chyba że...
- Dobrze. - Powiedziałam bez chwili wahania - Spotykamy się na miejscu, tylko powiedz mi jeszcze kiedy? - Wiadomo, że wiem, ba; ale on tego nie wie.
- W sobotę, koło 18.
Był piątek. Byłam właśnie przed szkołą, usilnie coś rysując w moim szkicowniku. Od paru godzin starałam zaprojektować jaką sukienkę. Jeśli teraz nic nie wymyślę, nie będę miała czasu jej uszyć! Jeżdżąc ołówkiem szybkimi ruchami po kartce, starałam nadawać sukience jakiś sensowny kształt. Przekreślając raz po raz swoje projekty i je gniotąc, wpadał coraz większą panikę. Kurczę, co wymyśle? Nawet nie zauważyłam kiedy przysiadła do mnie Alya.
- Marinette, od rana tylko coś mażesz w tym zeszycie. Nigdy nie byłaś tak przejęta jakąś sukienką. Powiesz o co chodzi?
Ups. No tak muszę coś wymyślić, nie może wiedzieć że to dla mnie, bo się domyśli jutro kim jestem.
- Ach, po prostu... dostałam zamówienie, em... od takiej dziewczyny, potrzebuje jej na jutro... dostanę trochę kasy, a wiesz... yyy... ostatnio miałam ochotę kupić sobie te buty, co ostatnio się nimi zachwycałam... pamiętasz ich cenę, nie? Trochę muszę dorobić. Tylko boję się że kiepsko wykonam robotę i nie będzie chciała mi zapłacić. Rozumiesz?
Łoł, dawno tak nie kłamałam... Chyba ostatnim razem, jak niechcący usunęłam z jej telefonu cenny dla niej filmik i nie chciałam, żeby się dowiedziała, że już go nie ma. Zresztą nieważne. Ważne było to, gdyż chwilę po mojej kwestii, aż podskoczyłam z wrażenia, gdy nagle znikąd tuż przy nas Adrian powiedział:
- Robisz zamówienia? Super!
Chwilę wcześniej siedziałam na kamiennych schodach, gdzie spokojnie opierając się o barierkę, rysowałam. Teraz znajdowałam się za barierką, ze zgiętymi nogami na niej, gdzie niespokojnie leżałam na trawie. Czy można być bardziej szalonym niż ja na widok ukochanego?! No chyba nie... BOŻE, CZEMU?!
Alya i Adrien popatrzyli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Dobrze, że tak zareagowali a nie inaczej. Żeby nie było krzyknęłam zakłopotana:
- Nie strasz mnie tak! O mało zawału nie dostałam...
- Hahah, sorry, nic sobie nie zrobiłaś? - spojrzał na mnie tymi swoimi przenikającymi moją duszę oczami i wyciągnął do mnie rękę.
Zgadnijcie co! Gdy to zrobił, od razu moje policzki postanowiły zdradzić moje zawstydzenie! Normalnie ja pier... Uff uspokój się! Podałam mu rękę, po czym jednym silnym ruchem on podciągnął mnie do siebie. Zrobił to tak silnie, że nim się obejrzałam, już wpadłam mu w ramiona. Odwróciłam szybko wzrok zmieszana. Wtedy Alya podniosła oba kciuki do góry, mrugnęła i poszła. Tak! Świetnie! Ale.. ''nie zostawiaj mnie samej!'' bezgłośnie dałam jej znać moją rozpaczliwą wiadomość, na co machnęła ręką i tyle co ją widziałam. Dobrze mieć taką przyjaciółkę (ironia na ironii).
Adrien szybko rozejrzał się po ziemi.
- Kurczę, gdzieś tu upadł twój zeszyt... Aha! Tam jest! - po czym podniósł go, otrzepał z ziemi i podał, uśmiechając się przy tym uroczo - Proszę, trzymaj.
Biorąc od niego notatnik, przypomniało mi się coś. Zaczęłam grzebać w torebce. W mgnieniu oka wyciągnęłam z niej długi niebieski szal. Na jego widok ucieszył się:
- Więc się przydał? To wspaniale - i wziął go ode mnie.
Usiadł po chwili na schodku, a ja obok niego, starając nie zwracać się na niego uwagi. Potrzebowałam koncentracji, a przy nim moje serce wariowało. Jednak nie mogłam odejść od niego tylko dlatego, gdyż byłoby to w stosunku do niego chamskie. Z całej siły próbowałam skupić się na projekcie. Tyle że pustka w głowie nadal dawała o sobie znać. Adrien nachyli delikatnie swoją głowę nad mój notatnik. Najwyraźniej domyślił się, że nie mam pomysłów, chociaż to było raczej oczywiste. Cały czas gryzłam ołówek i gorączkowo wpatrywałam się w pustą kartkę, starając się wymyślić coś ładnego, a jednocześnie w stylu Ladybug. Patrzył się jak niepewnie poruszam ołówkiem nad świstkiem papieru i staram się delikatnie dotknąć papieru, a gdy zdenerwowana położyłam ręce na głowie, zaproponował "pomóc ci"? Kiwnęłam dosyć energicznie głową. Szczerze, miałam dość, a w sumie każda pomoc wydaje się w miarę dobra.
Wyrwałam jedną kartkę i mu ją dałam wraz z czymś do rysowania. Wpatrywał się chwilkę w te przybory, po czym ponownie spytał:
- A czy twoja klientka ma jakieś wymagania? Wiesz, materiał, kolor, dodatki?
Zastanowiłam się chwilę, jak przekazać mu informację. Wiadomo, potrzeba czerwonego materiału z czarnymi kropkami, z którego powstałaby sukienka która nie przypominałaby mojej superbohaterskiej kreacji, ale byłaby rozpoznawalna dla Chata Noira. No i potrzebna jest maska.
- Cóż, ma być to sukienka, mówiła że lubi czarne groszki na czerwonym tle, bo na ogół tak się ubiera. Mówiła, że ma wyglądać troszkę magicznie... ech... właśnie nie wiem... z tego co rozumiałam to potrzebuje też maski, chyba wybiera się na ten jutrzejszy bal. Nie wiem jak zrobić, by spełnił jej oczekiwania.
W miarę jak to mówiłam, jego oczy jaśniały i skrzyły się. W jednej chwili jego twarz się rozmarzyła, w tej jak powiedziałam "czerwony" oraz "groszki". W ciągu najbliższych minut bazgrał jak szalony, z każdą chwilą uśmiechając się coraz bardziej na widok swojego powstającego dzieła. Zaciekawiona spojrzałam mu przez ramie. Gdy dotknęłam delikatnie jego ramienia, zlękniona szybko się cofnęłam... Kurczę, nie zobaczę! Za bardzo się czymś takim przyjmuje, a najgorsze że nie mam na to wpływu!
Moje zachowanie wyrwało go z stanu projektanta. Roześmiany pomachał mi kartką koło mojego nosa i spytał "chcesz zobaczyć?"
Chwyciłam w palce arkusz i z wahaniem spojrzałam na projekt. To co tam się znajdowało, odjęło mi mowę! Był fenomenalny! Była ona w stylu pin-up girl z lat 80', tyle że dół był mocno rozkloszowany i miał wiele marszczeń przy linii bioder. Góra była przedstawiona gładko, była dopasowana do ciała, obcisła, z ramiączkami wiązanymi na szyi. Maska była zrobiona prosto, niemal identycznie jak ma Ladybug... ciekawe. W każdym razie, bardzo przypadło mi to do gustu. Kilka poprawek, parę przeróbek i voila! Sukienka jak marzenie! W sumie wszystko co zrobi Adrien jest dla mnie idealne... Ach...
- Dziękuję, dziękuje, dziękuję! - nim się obejrzałam, rzuciłam mu się na szyję... na szyje?! O boże, o boże... co ja wyprawiam?! Na szczęście zareagował pozytywnie. Zaczął się śmiać.
- Już dobrze, cieszę się, że mogłem ci pomóc. Akurat... miałem inspiracje - i nagle jego twarz stała się czerwona, a jego głos przyjął rozanielony ton - chciałbym by pewna dziewczyna ją założyła...
Czyżby Adrien był... nie! Nie mogłam wierzyć własnym uszom. Wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi ustami. Spostrzegając moja minę, parsknął i z ironią w głosie chlapnął:
- A co to za mina? Mam coś na twarzy?-
- Czy ty jesteś zakochany? - zagadnęłam zdębiała
Po tych słowach spalił raka. Opuścił wzrok i zaczął wpatrywać się w swoje czerwone trampki. Nie posmutniał, nic z tych rzeczy: Był po prostu zawstydzony. Mimo wszystko, jego wargi nadal rozciągały się w szerokim uśmiechu, a oczy... te jego oczy wykazywały olbrzymią radość, jakby wygrał co najmniej milion. Po chwili z jego ust wydobyło się parę dzwięków:
- Tak... Jestem beznadziejnie zakochany. Czasem nie wiem co robić, gdy jestem z nią. Jestem wtedy zbyt pewny siebie, cóż, za bardzo mi odbija w jej towarzystwie i w ogóle... chociaż nie mogę teraz narzekać na brak szczęścia. Zgodziła się na randkę ze mną jutro... Zobaczę co z tego wyniknie, ale jestem przepełniony szczęściem...
Słuchałam go wpatrzona w szkic. Widać było, że przykładał się do niego, jakby myślał o kimś specjalnym. W jednej chwili zrobiło mi się strasznie smutno. Z jednej strony cieszę się, że on jest szczęśliwy, ale z drugiej ja nie jestem... Poczułam na policzkach mokry płyn. O nie! Nie może mnie zobaczyć w takim stanie... Przeprosiłam go z wymówką, że źle się czuję i pobiegłam jak najszybciej do toalety... Słyszałam jak zawołam do mnie zdziwiony.
Zamykając drzwi na spust, usiadłam na sedesie i rozryczałam się jak mała dziewczynka. Minęło sporo czasu, zanim się uspokoiłam. Gdy wyszłam, szkoła była pusta. Wyjęłam telefon by sprawdzić godzinę. Trwały lekcje, więc nic dziwnego. Jednak daruję sobie lekcję. Chce do domu...
By nie skupić się na moim smutku, po powrocie od razu zaczęłam pracę z kiecką. Mimo tego, że byłam załamana, nie chciałam załamać kogoś innego. Taka już jestem. Jak z tym szalikiem... Nawet jeśli Adrien dostał go ode mnie, a nawet tego nie wiedział, to miło było widzieć, jak myśli, że dostał go od taty. Był wtedy taki szczęśliwy... Trudno. Muszę mieć nadzieję, że albo jednak mnie pokocha, albo... ja... się odkocham... Choć ciężko było o tym nie myśleć, z całej siły skupiałam się na szyciu, krojeniu materiału, robieniu marszczeń przy talii itp. Tak się zajęłam, że gdy się obejrzałam, za oknem zrobiło się już ciemno, a ja byłam głodna. Właśnie gdy miałam zrobić sobie przerwę, po moim pokoju rozległ się sygnał telefoniczny. Od razu rzuciłam się na łóżko i próbowałam wygrzebać telefon z gromady ścinków materiałów. Spojrzałam na wyświetlacz... O MATKO! 14 nieodebranych połączeń od Alyi! Odzywając się do telefonu typowym "halo?'', nie zdążyła minąć chwila, a tu słyszę wrzask:
- No wreszcie? Co się stało? Nie było cię od południa w szkole! A Adrien powiedział mi na lekcji, że byłaś strasznie blada na twarzy... Martwił się o ciebie!
- Robisz zamówienia? Super!
Chwilę wcześniej siedziałam na kamiennych schodach, gdzie spokojnie opierając się o barierkę, rysowałam. Teraz znajdowałam się za barierką, ze zgiętymi nogami na niej, gdzie niespokojnie leżałam na trawie. Czy można być bardziej szalonym niż ja na widok ukochanego?! No chyba nie... BOŻE, CZEMU?!
Alya i Adrien popatrzyli po sobie i wybuchnęli śmiechem. Dobrze, że tak zareagowali a nie inaczej. Żeby nie było krzyknęłam zakłopotana:
- Nie strasz mnie tak! O mało zawału nie dostałam...
- Hahah, sorry, nic sobie nie zrobiłaś? - spojrzał na mnie tymi swoimi przenikającymi moją duszę oczami i wyciągnął do mnie rękę.
Zgadnijcie co! Gdy to zrobił, od razu moje policzki postanowiły zdradzić moje zawstydzenie! Normalnie ja pier... Uff uspokój się! Podałam mu rękę, po czym jednym silnym ruchem on podciągnął mnie do siebie. Zrobił to tak silnie, że nim się obejrzałam, już wpadłam mu w ramiona. Odwróciłam szybko wzrok zmieszana. Wtedy Alya podniosła oba kciuki do góry, mrugnęła i poszła. Tak! Świetnie! Ale.. ''nie zostawiaj mnie samej!'' bezgłośnie dałam jej znać moją rozpaczliwą wiadomość, na co machnęła ręką i tyle co ją widziałam. Dobrze mieć taką przyjaciółkę (ironia na ironii).
Adrien szybko rozejrzał się po ziemi.
- Kurczę, gdzieś tu upadł twój zeszyt... Aha! Tam jest! - po czym podniósł go, otrzepał z ziemi i podał, uśmiechając się przy tym uroczo - Proszę, trzymaj.
Biorąc od niego notatnik, przypomniało mi się coś. Zaczęłam grzebać w torebce. W mgnieniu oka wyciągnęłam z niej długi niebieski szal. Na jego widok ucieszył się:
- Więc się przydał? To wspaniale - i wziął go ode mnie.
Usiadł po chwili na schodku, a ja obok niego, starając nie zwracać się na niego uwagi. Potrzebowałam koncentracji, a przy nim moje serce wariowało. Jednak nie mogłam odejść od niego tylko dlatego, gdyż byłoby to w stosunku do niego chamskie. Z całej siły próbowałam skupić się na projekcie. Tyle że pustka w głowie nadal dawała o sobie znać. Adrien nachyli delikatnie swoją głowę nad mój notatnik. Najwyraźniej domyślił się, że nie mam pomysłów, chociaż to było raczej oczywiste. Cały czas gryzłam ołówek i gorączkowo wpatrywałam się w pustą kartkę, starając się wymyślić coś ładnego, a jednocześnie w stylu Ladybug. Patrzył się jak niepewnie poruszam ołówkiem nad świstkiem papieru i staram się delikatnie dotknąć papieru, a gdy zdenerwowana położyłam ręce na głowie, zaproponował "pomóc ci"? Kiwnęłam dosyć energicznie głową. Szczerze, miałam dość, a w sumie każda pomoc wydaje się w miarę dobra.
Wyrwałam jedną kartkę i mu ją dałam wraz z czymś do rysowania. Wpatrywał się chwilkę w te przybory, po czym ponownie spytał:
- A czy twoja klientka ma jakieś wymagania? Wiesz, materiał, kolor, dodatki?
Zastanowiłam się chwilę, jak przekazać mu informację. Wiadomo, potrzeba czerwonego materiału z czarnymi kropkami, z którego powstałaby sukienka która nie przypominałaby mojej superbohaterskiej kreacji, ale byłaby rozpoznawalna dla Chata Noira. No i potrzebna jest maska.
- Cóż, ma być to sukienka, mówiła że lubi czarne groszki na czerwonym tle, bo na ogół tak się ubiera. Mówiła, że ma wyglądać troszkę magicznie... ech... właśnie nie wiem... z tego co rozumiałam to potrzebuje też maski, chyba wybiera się na ten jutrzejszy bal. Nie wiem jak zrobić, by spełnił jej oczekiwania.
W miarę jak to mówiłam, jego oczy jaśniały i skrzyły się. W jednej chwili jego twarz się rozmarzyła, w tej jak powiedziałam "czerwony" oraz "groszki". W ciągu najbliższych minut bazgrał jak szalony, z każdą chwilą uśmiechając się coraz bardziej na widok swojego powstającego dzieła. Zaciekawiona spojrzałam mu przez ramie. Gdy dotknęłam delikatnie jego ramienia, zlękniona szybko się cofnęłam... Kurczę, nie zobaczę! Za bardzo się czymś takim przyjmuje, a najgorsze że nie mam na to wpływu!
Moje zachowanie wyrwało go z stanu projektanta. Roześmiany pomachał mi kartką koło mojego nosa i spytał "chcesz zobaczyć?"
Chwyciłam w palce arkusz i z wahaniem spojrzałam na projekt. To co tam się znajdowało, odjęło mi mowę! Był fenomenalny! Była ona w stylu pin-up girl z lat 80', tyle że dół był mocno rozkloszowany i miał wiele marszczeń przy linii bioder. Góra była przedstawiona gładko, była dopasowana do ciała, obcisła, z ramiączkami wiązanymi na szyi. Maska była zrobiona prosto, niemal identycznie jak ma Ladybug... ciekawe. W każdym razie, bardzo przypadło mi to do gustu. Kilka poprawek, parę przeróbek i voila! Sukienka jak marzenie! W sumie wszystko co zrobi Adrien jest dla mnie idealne... Ach...
- Dziękuję, dziękuje, dziękuję! - nim się obejrzałam, rzuciłam mu się na szyję... na szyje?! O boże, o boże... co ja wyprawiam?! Na szczęście zareagował pozytywnie. Zaczął się śmiać.
- Już dobrze, cieszę się, że mogłem ci pomóc. Akurat... miałem inspiracje - i nagle jego twarz stała się czerwona, a jego głos przyjął rozanielony ton - chciałbym by pewna dziewczyna ją założyła...
Czyżby Adrien był... nie! Nie mogłam wierzyć własnym uszom. Wpatrywałam się w niego z szeroko otwartymi ustami. Spostrzegając moja minę, parsknął i z ironią w głosie chlapnął:
- A co to za mina? Mam coś na twarzy?-
- Czy ty jesteś zakochany? - zagadnęłam zdębiała
Po tych słowach spalił raka. Opuścił wzrok i zaczął wpatrywać się w swoje czerwone trampki. Nie posmutniał, nic z tych rzeczy: Był po prostu zawstydzony. Mimo wszystko, jego wargi nadal rozciągały się w szerokim uśmiechu, a oczy... te jego oczy wykazywały olbrzymią radość, jakby wygrał co najmniej milion. Po chwili z jego ust wydobyło się parę dzwięków:
- Tak... Jestem beznadziejnie zakochany. Czasem nie wiem co robić, gdy jestem z nią. Jestem wtedy zbyt pewny siebie, cóż, za bardzo mi odbija w jej towarzystwie i w ogóle... chociaż nie mogę teraz narzekać na brak szczęścia. Zgodziła się na randkę ze mną jutro... Zobaczę co z tego wyniknie, ale jestem przepełniony szczęściem...
Słuchałam go wpatrzona w szkic. Widać było, że przykładał się do niego, jakby myślał o kimś specjalnym. W jednej chwili zrobiło mi się strasznie smutno. Z jednej strony cieszę się, że on jest szczęśliwy, ale z drugiej ja nie jestem... Poczułam na policzkach mokry płyn. O nie! Nie może mnie zobaczyć w takim stanie... Przeprosiłam go z wymówką, że źle się czuję i pobiegłam jak najszybciej do toalety... Słyszałam jak zawołam do mnie zdziwiony.
Zamykając drzwi na spust, usiadłam na sedesie i rozryczałam się jak mała dziewczynka. Minęło sporo czasu, zanim się uspokoiłam. Gdy wyszłam, szkoła była pusta. Wyjęłam telefon by sprawdzić godzinę. Trwały lekcje, więc nic dziwnego. Jednak daruję sobie lekcję. Chce do domu...
By nie skupić się na moim smutku, po powrocie od razu zaczęłam pracę z kiecką. Mimo tego, że byłam załamana, nie chciałam załamać kogoś innego. Taka już jestem. Jak z tym szalikiem... Nawet jeśli Adrien dostał go ode mnie, a nawet tego nie wiedział, to miło było widzieć, jak myśli, że dostał go od taty. Był wtedy taki szczęśliwy... Trudno. Muszę mieć nadzieję, że albo jednak mnie pokocha, albo... ja... się odkocham... Choć ciężko było o tym nie myśleć, z całej siły skupiałam się na szyciu, krojeniu materiału, robieniu marszczeń przy talii itp. Tak się zajęłam, że gdy się obejrzałam, za oknem zrobiło się już ciemno, a ja byłam głodna. Właśnie gdy miałam zrobić sobie przerwę, po moim pokoju rozległ się sygnał telefoniczny. Od razu rzuciłam się na łóżko i próbowałam wygrzebać telefon z gromady ścinków materiałów. Spojrzałam na wyświetlacz... O MATKO! 14 nieodebranych połączeń od Alyi! Odzywając się do telefonu typowym "halo?'', nie zdążyła minąć chwila, a tu słyszę wrzask:
- No wreszcie? Co się stało? Nie było cię od południa w szkole! A Adrien powiedział mi na lekcji, że byłaś strasznie blada na twarzy... Martwił się o ciebie!
Na dzwięk jego imienia poczułam ukłucie w sercu. A-Adrien martwił się o mnie?! Napra... Marinette, daj se z nim spokój. Przecież to nie znaczy, że się zakochał w tobie czy coś... Te durne moje nadzieje...
- Alya, wiesz, nagle tragicznie się poczułam... Grypa żołądkowa i te sprawy. Chyba nie przyjdę jutro na tą imprezę...
Alya nie była przekonana moją kwestią.
- Przecież czułaś się dziś świetnie! Zwłaszcza, jak zostawiłam cię z Adrienem... Chyba że coś się stało?
Alya nie była przekonana moją kwestią.
- Przecież czułaś się dziś świetnie! Zwłaszcza, jak zostawiłam cię z Adrienem... Chyba że coś się stało?
- Gdzie tam, po prostu źle się czuję... Obiecaj mi tylko, że zrobisz parę zdjęć i mi opowiesz jak było...
Moja przyjaciółka szybko dała za wygraną. Krótko pogadałyśmy, ona życzyła mi powrotu do zdrowia, po czym się rozłączyła. Ociężała padłam na łóżko i leżałam tam jakiś czas, dopuki Tikki nie podfrunęła i przytuliła się do mojego policzka. Pogładziłam powoli jej grzbiet ręką i jakby ożywiona wstałam, biorąc się do pracy.
Cała robota trwała aż do wyjścia. Ledwo wyrobiłam się by się uszykować, a ubiegający jak na wyścigu czas w niczym nie pomagał. Godzinę przed wyjściem przypomniałam sobie o masce, więc w pośpiechu poleciałam do sklepu by takową kupić, a następnie ją przerobić. Nie zdążyłam się nawet porządnie uczesać, więc rozpuściłam włosy, przejechałam parę razy szczotką i pędem pobiegłam przed szkołę. Szlag! Zapomniałam o marynarce! W końcu wieczór, będzie jeszcze zimniej niż za dnia! A olać to... Teraz biegnąc i to w dodatku na szpilkach, czułam rozchodzące się ciepło po moim ciele, które powstało pod wpływem wysiłku. Powinnam zwolnić... Lepiej, żeby nie widział mnie spoconej czy co. Ale nie mam czasu!
Dotarłam na miejsce i spojrzałam na zegar. Było jakieś 10 minuty przed umówioną godziną. Ciężko dysząc oparłam się o drzewo i spojrzałam na godzinę w telefonie. No tak. Powinnam się domyśleć. Godzina musiała jak na złość przestawić się automatycznie. Ze złością włożyłam urządzenie z powrotem do torebki. Przynajmniej będę mogła się ogarnąć. Rozejrzałam się dokoła w poszukiwaniu blondyna. "Jeszcze go nie ma" pomyślałam z ulgą. Może to i lepiej. Wyjęłam lusterko i zaczęłam się przeglądać. Trzeba powiedzieć, że gdybym nie wiedziała o swojej prawdziwej postaci, nie poznałabym jej. Wyglądałam nawet na bardziej zamaskowaną niż jako Ladybug. Zwłaszcza te włosy. Niemal nigdy nie są rozpuszczone. Dzięki nim moja twarz wygląda trochę smuklej niż zwykle. Ale trochę dziwnie. Uśmiechnęłam się i zachichotałam cicho, zakrywając przy tym usta palcami.
Ludzie zaczynali się już od jakiegoś czasu schodzić. Wiele osób nie wzięło sobie do serca słowa "bal maskowy" i przyszli ubrani jak na zwykłą dyskotekę. Chociaż widziałam parę par ubranych naprawdę elegancko z fajnymi maskami, które nie zdradzały kim dana osoba jest, mimo iż niektóre wydawały się znajome. Ale na przykład Alyę poznałam od razu, choć w sumie tylko dlatego, że sukienkę, którą miała na sobie uszyłam jej na tę okazję. Była ona biała, do kostek i miała wąski ramiączka. Trzeba przyznać, żę wyglądała ślicznie. Kurczę tak chciałabym móc do niej podejść i pochwalić. Niestety mogłam się ograniczyć do minimum. Więc wyjęłam ponownie telefon i napisałam jej SMSa z paroma drobiazgami i pytaniem jak wygląda. Od razu wysłała zdjęcie i po chwili zachwycania się jej strojem odpisałam jej to, co chciałam powiedzieć jej na żywo.
Podniosłam wzrok z nad ekranu i ujrzałam mojego wroga, Chloe. Wystroiła się jak nie wiem. Sukienka do ziemi w złotych kolorach, wiele zdobień i błyskotek wziętych że tak powiem "z dupy". Trzeba przyznać, że wyglądała ładnie, ale jej szpan jest okropny. Nawet nie postarała się o maskę, ponieważ pewnie chciała, by wszyscy mogli się zachwycać jak jest bogata. Westchnęłam. Nie zawracajmy se nią głowy. Adrien i tak nie zwróci na ciebie uwagi. Jest zakochany w innej.
Powoli wyszłam za drzewa i skierowałam się przed budynek. Nigdzie nie widziałam Chata Noira. Już czas się zbliżał na spotkanie, a po nim ani śladu. Przystanęłam nieopodal pewnej grupki i oparłam się o ścianę przy wejściu do szkoły. Nie mając nic za bardzo do roboty, postanowiłam przysłuchać się ich rozmowie. Byli tam głównie chłopacy, więc rozmawiali dużo o sporcie i dziewczynach. Cóż, typowe. W pewnej chwili jeden zapytał:
- Nino, a Adrien na pewno nie przyjdzie?
- Nieeee... Ponoć ma inne plany. Z jakąś dziewczyną! - odpowiedział chłopak jakby dumny z przyjaciela.
Momentalnie zrzedła mi mina. Nie. Ja nie mogę tego słuchać. Za bardzo się takimi sprawami przejmuję. A gdzie jest Chat?! Ten cholerny kocur...
- Ładnie dzisiaj wyglądasz...
Za mną stał oczywiście nikt inny jak on, choć wyglądał trochę inaczej. Tak od razu go nie poznałam więc krzyknęłam zlękniona, gdy tylko się odwróciłam. Ten się zaśmiał, a ja na to:
- Nie strasz mnie tak! O mało zawału nie dostałam!
Wtedy dziwnie na mnie spojrzał. Jego oczy rozszerzyły się jakby... nie wiem... jakby sobie coś przypominał. Zaraz po tym chrząknął zakłopotany i prezentacyjnym gestem wskazał na siebie:
- Wybacz, moja Lady. A jak ja ci się podobam?
Przypatrzyłam mu się trochę bliżej. Wyglądał trochę inaczej. Może wszystko dlatego, że tak jak ja był w ludzkiej postaci i z całych sił starał wyglądać zwyczajnie. Był ubrany w proste czarne spodnie, białą koszulę na długi rękaw i gustowną kamizelkę. Tutaj było okej. Ale jeśli chodzi o to było wyżej... Przede wszystkim jego oczy nie były takie same. Chociaż się nie dziwię. Nadal były one zielone, lecz tylko jego tęczówki. Gdy tak w nie patrzyłam, pomyślałam że są całkiem ładne... i bardzo dziwnie znajome. A włosy.. włosy były nażelowane w takie kosmyki jakie on ma jako superbohater. Sądząc po tym znaczy że ma zupełnie inny fryz zazwyczaj. W sumie było to widać. Grzywka jakby opierała się dużej ilości płynu i starały się usadowić na swoje stare miejsce. Dawało to efekt dosyć komiczny. Ale to nie to było najśmieszniejsze. Najlepsze było to, co na tych włosach miał, czyli opaska z kocimi uszami jak z jakiegoś anime. Chociaż jakby tak na niego spojrzeć... Wyglądał uroczo. Komicznie, ale uroczo. Zaśmiałam się cicho, po czym pokazałam kciuk do góry, co spowodowało jego zadowolenie.
- A teraz pozwolisz, że zaprowadzę cię do środka, Moja Lady? - oświadczył ze zniżonym tonem i wyciągnął teatralnym gestem rękę w moim kierunku. Jego zachowanie zwróciło uwagę paru osób, w tym Alyi i Nino, ale nie przejmowałam. Jak się bawić, to się bawić! Naśladując niski i wytworny ton głosu, chwyciłam jego rękę i powiedziałam:
- Ależ oczywiście.
Od jakiś paru godzin, odkąd weszłam na parkiet w raz z mym towarzyszem, bawiłam się świetnie! Jak na bal, grali całkiem niezłą, choć typowo dyskotekową muzykę. Nawet to i lepiej. Gdyby grali jakieś typowe melodie jak do walca, wiele osób umarłoby z nudów. Chociaż nie wszyscy mogli tańczyć. Mowa tu o dziewczynach w zbyt długich sukienkach, takich jak Chloe czy Alya. Chloe aż szarpało na myśl, że musi stać i wysłuchiwać jakiś jej natrętnych zalotników. Z nerwami rozglądała się dokoła, jakby szukała czegoś konkretnego. Ha! Wiem co szukasz, ale tu tego nie znajdziesz! Co do Alyi, niespecjalnie się przejmowała niemożliwością tańca. Była zajęta gadaniem z Nino na jakiś gorący temat. Jeśli chodzi o mnie, to świetnie że uszyłam krótką sukienkę! Dzięki temu mogłam swobodnie tańczyć, więc bawiłam się niesamowicie dobrze! A Chat... wydawał się być w siódmym niebie. Cały czas się śmiał i patrzył na mnie... jak na 8 cud świata. Starał się, abym się z nim nie nudziła, dogadzał mi we wszystkim... czułam się niemal jak księżniczka. Gdy tak na niego patrzyłam, nawet nie wiem kiedy, poczułam poczucie winy. Był dziś taki wspaniały, wręcz inny niż zwykle, że było mi tak głupio że moje serce już było zajęte. Czułam, że robię mu tylko niepotrzebnie nadzieję.
Przez następny czas na zmianę tańczyliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i robiliśmy sobie zdjęcia. Czas spędzony tutaj był bardzo przyjemny, choć niezwykle męczący. Gdy tylko zielonooki zaproponował, że pójdzie dla nas po coś do picia, od razu skorzystałam z okazji, by usiąść na ławce. Patrząc jak idzie roztańczonym krokiem w stronę bufetu, zaśmiałam się mimochodem. Muszę przyznać, że Noir jest niezłym tancerzem. Choć narwanym. Gdy grały takie hity jak choćby "Livin' la vida loca" Rickiego Martina, on wywijał się niczym zawodowy gwiazdor taneczny, a mi nie dawał ani chwili wytchnienia. Zabawne, bo to było najlepsze. Nawet nie miałam kiedy myśleć. Po prostu bawiłam się wyśmienicie, ale każdy musi odpocząć. A ja teraz.
Ciężko oddychając, oparłam się głową o ścianę i delikatnie zamknęłam oczy. Postanowiłam wsłuchać się w grane obecnie kawałki, który trochę zwolniły i teraz nawet więcej osób mogło tańczyć. Fajnie byłoby gdybym ja mogła zatańczyć teraz z Adrienem... Kurczę. Marinette... Nienawidzę cie... Czemu ja o nim teraz myślę?! On cię nie kocha! To Chat cię kocha! Czemu nie możesz po prostu w nim się zakochać?! Czemu?! Głupia! Głupia! GŁUPIA! Poczułam nabierający się płyn w moich oczach... Kurczę, nie płacz! Pomyśl o czymś śmiesznym! Na przykład... Chloe w tarapatach. Dobra, to bardzo wredne, ale jakoś podziałało. By nie pozwolić sobie na dalsze myślenie, już miałam wstać i dołączyć do mojego partnera, gdy niemal Alya na mnie wbiegła i wepchnęła z powrotem na ławkę. Rzucając krótkie "wybacz", zaczęła zdenerwowana z prędkością światła przeszukiwać swoją torebkę i wyciągając swego iPhone'a, zaczęła do kogoś dzwonić. Do kogo? Po paru sekundach, poczułam jak moja torebka mi wibruje, a sygnał coraz głośniejszy. Nerwowo zaczęłam przegryzać wargę. Szybko wstałam i udałam się w kierunku drzwi wyjściowych. Muszę odebrać. Miała bardzo poważną minę, a to znaczy, że albo coś się stało, albo się martwi.
Gdy tylko przekroczyłam próg i wyszłam na dwór, poczułam przeszywające do szpiku kości zimno. I po co nie zabrałam tej głupiej marynarki?! Ech... Pogódź się z tym. Podniosłam smartfona do ucha.
- Halo? - odezwałam się, udając zaspany ton głosu. W końcu cały czas muszę udawać, że jestem w domu.
- Wybacz, obudziłam cie? W każdym razie muszę powiedzieć ci coś ważnego - mówiąc te słowa, czułam nawet przez urządzenie aurę nieszczęścia i przykrości. Chyba wiedziałam, co chce mi przekazać. Ze smutku spuściłam wzrok na swoje obcasy koloru czerwonego i z uwagą przyglądałam się każdemu szczegółowi, który na nich się znajdował. Z niecierpliwością wyczekiwałam informacji od mojej kumpeli, która jakby starała dobrać się słowa odpowiednio. Słyszałam jej oddech, jakby otwierała buzię, a po chwili zamykała ją z powrotem. Jednak gdy w końcu się odważyła, palnęła mi do słuchawki:
- Adrien jest w kimś zakochany! I z tego co wiem od Nina jest właśnie z tą dziewczyną na randce... Wybacz...
Głucha cisza. Wiedziałam o tym, ale jednak słysząc to ponownie, poczułam niesamowicie silny ból w moim sercu. Miałam ochotę walnąć komórką w ścianę, krzyczeć i płakać do czasu aż nie padnę ze zmęczenia. Chciałam kopać każdego, zwłaszcza Chloe, bić każdego, także Chloe no i skoczyć z mostu. Najpierw wrzucając tak Chloe. Nie to że to na Chloe jestem zła, ale musiałabym na czymś się wyżyć, a ona jest jedyną osobą, której mi nie szkoda. Już czułam napływające łzy, których tym razem nawet nie miałam ochoty powstrzymać. Nic z wymienionych nawet nie zaczęłam robić. Wyszeptałam tylko prosto do słuchawki "wiem" i będąc na skraju załamania rozłączyłam się. Nie miałam ochoty wrócić do środka. Nie mając co robić, zdjęłam obcasy z obolałych nóg i powłóczyłam się w stronę najbliższej ławki. Zmęczona i zasmucona po prostu położyłam ręce na twarzy i czując ciepły płyn spływający po mojej skórze, zaczęłam po prostu beczeć. Nie wiem ile spędziłam tak czasu, ale po długim czasie usłyszałam otwieranie drzwi i gadanie:
- No moja Lady! Wreszcie cię znalazłem! Co ty tu...
I wtedy zauważył mój stan. Opuchnięte i czerwone od wycia oczy, które zlewały się niemal z maska, błyszczące policzki i trzęsące się usta. Podbiegł do mnie natychmiast.
- Co się stało? Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? - położył swoją dłoń na moim policzku i mówił... to tak czułym i ciepłym głosem, tak podobnym do... Adriena, że rzuciłam mu się natychmiast w ramiona, chlipiąc. Blondyn był zaskoczony, lecz przytulił mnie mocno i delikatnie zaczął głaskać mnie po głowie. Ukucnęliśmy razem na ziemi, ściśnięci w takim kokonie jakiś czas. Po chwili rzekł:
- Wiesz, że mi możesz powiedzieć... Niezależnie co to...
- Ja... Chat... wybacz... ja byłam zawsze w kimś zakochana... i to niestety nie ty. Tak, wiem że mnie kochasz... A wczoraj się dowiedziałam, że on jest zakochany. I to niestety nie we mnie! Dopiero teraz doszła do mnie ta prawda... i... i... po prostu nie mogę tego ścierpieć!! Starałam się odkochać... ALE NIE POTRAFIĘ! Po prostu nie umiem... jestem głupia... Jak tylko się dowiedziałam... od razu zrobiło mi się niedobrze... - wtuliłam się w niego, jakby był jakąś maskotką. Jego ręce objęły mnie całą w pasie i przyciągnął jak najbliżej do siebie. Wtedy poczułam, jak jego serce zaczyna szybko walić, a jego policzki, do których byłam przylgnięta swoimi, stały się gorące.
- Ja wiem że mnie nie kochasz... Wiedziałem od początku, ale cieszyłem się, że w ogóle się poświęcasz dla mnie. Mi to wystarczy. Wystarczy to, że zauważyłaś moje uczucia i... no kurdę to wystarczy! Ja tam nie wiem jak on może być tak głupi... - i nagle zamilkł. Jego oczy rozszerzyły się w najpierw w przerażeniu, później w zwyczajnym zdziwieniu, a po chwili roześmiał się mówiąc "przecież to...". Spojrzałam na niego dziwnie. Nie do końca rozumiałam o co mu chodzi. Nerwowo na niego patrzyłam, na co on zareagował:
- Powiedz mi tylko, skąd masz tę sukienkę.
Chatowi chyba mogę powiedzieć prawdę? Spojrzałam na nią i wykrztusiłam z siebie:
- Ten chłopak, o którym mówiłam, narysował dla mnie projekt, a ja ją uszyłam... Raczej tego nie wiesz, ale w przyszłości marzę by być projektantką mody...
Wtedy spojrzał na mnie opromieniały.
- Wiesz, wiem już jak rozwiązać nasz problem. Ty kochasz Adriena Agreste, ja kocham Ladybug. Więc wystarczy zrobić tylko jedną rzecz.
Skąd on do cholery wie, jak on ma na imię?! Lecz zaraz się dowiedziałam. Chat Noir chwycił w oba palce lewej ręki brzeg swojej maski, a dwoma palcami prawej moją. Zanim zaczął je zdejmować, nachylił się delikatnie w moją stronę i szeptem wypowiedział:
- Nieprawdaż, Marinette?
I wtedy, dokładnie w w tamtej chwili zamarło mi serce. Zobaczyłam przed sobą Adriena Agreste, zaczerwionego, uśmiechniętego, z czułością patrzącego się na mnie. Nie do wiary, że cały czas była to ta sama osoba. Już nie myślałam. Rzuciłam mu się na usta. On odwzajemnił pocałunek i delikatnie całując oraz tuląc się do mnie, ja czułam się szczęśliwa. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, tym razem nie były to łzy rozpaczy. Wtedy odkleiłam się od mojego ukochanego i wyszeptałam mu wprost do ucha:
- Jednak cię pokochałam, Chat... Kocham Cię.
Ciężko oddychając, oparłam się głową o ścianę i delikatnie zamknęłam oczy. Postanowiłam wsłuchać się w grane obecnie kawałki, który trochę zwolniły i teraz nawet więcej osób mogło tańczyć. Fajnie byłoby gdybym ja mogła zatańczyć teraz z Adrienem... Kurczę. Marinette... Nienawidzę cie... Czemu ja o nim teraz myślę?! On cię nie kocha! To Chat cię kocha! Czemu nie możesz po prostu w nim się zakochać?! Czemu?! Głupia! Głupia! GŁUPIA! Poczułam nabierający się płyn w moich oczach... Kurczę, nie płacz! Pomyśl o czymś śmiesznym! Na przykład... Chloe w tarapatach. Dobra, to bardzo wredne, ale jakoś podziałało. By nie pozwolić sobie na dalsze myślenie, już miałam wstać i dołączyć do mojego partnera, gdy niemal Alya na mnie wbiegła i wepchnęła z powrotem na ławkę. Rzucając krótkie "wybacz", zaczęła zdenerwowana z prędkością światła przeszukiwać swoją torebkę i wyciągając swego iPhone'a, zaczęła do kogoś dzwonić. Do kogo? Po paru sekundach, poczułam jak moja torebka mi wibruje, a sygnał coraz głośniejszy. Nerwowo zaczęłam przegryzać wargę. Szybko wstałam i udałam się w kierunku drzwi wyjściowych. Muszę odebrać. Miała bardzo poważną minę, a to znaczy, że albo coś się stało, albo się martwi.
Gdy tylko przekroczyłam próg i wyszłam na dwór, poczułam przeszywające do szpiku kości zimno. I po co nie zabrałam tej głupiej marynarki?! Ech... Pogódź się z tym. Podniosłam smartfona do ucha.
- Halo? - odezwałam się, udając zaspany ton głosu. W końcu cały czas muszę udawać, że jestem w domu.
- Wybacz, obudziłam cie? W każdym razie muszę powiedzieć ci coś ważnego - mówiąc te słowa, czułam nawet przez urządzenie aurę nieszczęścia i przykrości. Chyba wiedziałam, co chce mi przekazać. Ze smutku spuściłam wzrok na swoje obcasy koloru czerwonego i z uwagą przyglądałam się każdemu szczegółowi, który na nich się znajdował. Z niecierpliwością wyczekiwałam informacji od mojej kumpeli, która jakby starała dobrać się słowa odpowiednio. Słyszałam jej oddech, jakby otwierała buzię, a po chwili zamykała ją z powrotem. Jednak gdy w końcu się odważyła, palnęła mi do słuchawki:
- Adrien jest w kimś zakochany! I z tego co wiem od Nina jest właśnie z tą dziewczyną na randce... Wybacz...
Głucha cisza. Wiedziałam o tym, ale jednak słysząc to ponownie, poczułam niesamowicie silny ból w moim sercu. Miałam ochotę walnąć komórką w ścianę, krzyczeć i płakać do czasu aż nie padnę ze zmęczenia. Chciałam kopać każdego, zwłaszcza Chloe, bić każdego, także Chloe no i skoczyć z mostu. Najpierw wrzucając tak Chloe. Nie to że to na Chloe jestem zła, ale musiałabym na czymś się wyżyć, a ona jest jedyną osobą, której mi nie szkoda. Już czułam napływające łzy, których tym razem nawet nie miałam ochoty powstrzymać. Nic z wymienionych nawet nie zaczęłam robić. Wyszeptałam tylko prosto do słuchawki "wiem" i będąc na skraju załamania rozłączyłam się. Nie miałam ochoty wrócić do środka. Nie mając co robić, zdjęłam obcasy z obolałych nóg i powłóczyłam się w stronę najbliższej ławki. Zmęczona i zasmucona po prostu położyłam ręce na twarzy i czując ciepły płyn spływający po mojej skórze, zaczęłam po prostu beczeć. Nie wiem ile spędziłam tak czasu, ale po długim czasie usłyszałam otwieranie drzwi i gadanie:
- No moja Lady! Wreszcie cię znalazłem! Co ty tu...
I wtedy zauważył mój stan. Opuchnięte i czerwone od wycia oczy, które zlewały się niemal z maska, błyszczące policzki i trzęsące się usta. Podbiegł do mnie natychmiast.
- Co się stało? Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? - położył swoją dłoń na moim policzku i mówił... to tak czułym i ciepłym głosem, tak podobnym do... Adriena, że rzuciłam mu się natychmiast w ramiona, chlipiąc. Blondyn był zaskoczony, lecz przytulił mnie mocno i delikatnie zaczął głaskać mnie po głowie. Ukucnęliśmy razem na ziemi, ściśnięci w takim kokonie jakiś czas. Po chwili rzekł:
- Wiesz, że mi możesz powiedzieć... Niezależnie co to...
- Ja... Chat... wybacz... ja byłam zawsze w kimś zakochana... i to niestety nie ty. Tak, wiem że mnie kochasz... A wczoraj się dowiedziałam, że on jest zakochany. I to niestety nie we mnie! Dopiero teraz doszła do mnie ta prawda... i... i... po prostu nie mogę tego ścierpieć!! Starałam się odkochać... ALE NIE POTRAFIĘ! Po prostu nie umiem... jestem głupia... Jak tylko się dowiedziałam... od razu zrobiło mi się niedobrze... - wtuliłam się w niego, jakby był jakąś maskotką. Jego ręce objęły mnie całą w pasie i przyciągnął jak najbliżej do siebie. Wtedy poczułam, jak jego serce zaczyna szybko walić, a jego policzki, do których byłam przylgnięta swoimi, stały się gorące.
- Ja wiem że mnie nie kochasz... Wiedziałem od początku, ale cieszyłem się, że w ogóle się poświęcasz dla mnie. Mi to wystarczy. Wystarczy to, że zauważyłaś moje uczucia i... no kurdę to wystarczy! Ja tam nie wiem jak on może być tak głupi... - i nagle zamilkł. Jego oczy rozszerzyły się w najpierw w przerażeniu, później w zwyczajnym zdziwieniu, a po chwili roześmiał się mówiąc "przecież to...". Spojrzałam na niego dziwnie. Nie do końca rozumiałam o co mu chodzi. Nerwowo na niego patrzyłam, na co on zareagował:
- Powiedz mi tylko, skąd masz tę sukienkę.
Chatowi chyba mogę powiedzieć prawdę? Spojrzałam na nią i wykrztusiłam z siebie:
- Ten chłopak, o którym mówiłam, narysował dla mnie projekt, a ja ją uszyłam... Raczej tego nie wiesz, ale w przyszłości marzę by być projektantką mody...
Wtedy spojrzał na mnie opromieniały.
- Wiesz, wiem już jak rozwiązać nasz problem. Ty kochasz Adriena Agreste, ja kocham Ladybug. Więc wystarczy zrobić tylko jedną rzecz.
Skąd on do cholery wie, jak on ma na imię?! Lecz zaraz się dowiedziałam. Chat Noir chwycił w oba palce lewej ręki brzeg swojej maski, a dwoma palcami prawej moją. Zanim zaczął je zdejmować, nachylił się delikatnie w moją stronę i szeptem wypowiedział:
- Nieprawdaż, Marinette?
I wtedy, dokładnie w w tamtej chwili zamarło mi serce. Zobaczyłam przed sobą Adriena Agreste, zaczerwionego, uśmiechniętego, z czułością patrzącego się na mnie. Nie do wiary, że cały czas była to ta sama osoba. Już nie myślałam. Rzuciłam mu się na usta. On odwzajemnił pocałunek i delikatnie całując oraz tuląc się do mnie, ja czułam się szczęśliwa. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, tym razem nie były to łzy rozpaczy. Wtedy odkleiłam się od mojego ukochanego i wyszeptałam mu wprost do ucha:
- Jednak cię pokochałam, Chat... Kocham Cię.
Subskrybuj:
Posty (Atom)